W futbolu stabilizacja to towar deficytowy. Zwłaszcza w Marsylii, gdzie kibice potrafią kochać i nienawidzić mocniej niż inni. Zwłaszcza w Olympique, bo nie od dziś wiadomo, że ten klub zbudowany jest na beczce prochu. Na Orange Velodrome piłkarz znajdzie pasję, emocje, gniew, ale na pewno nie spokojne i sielankowe życie. Nic dziwnego, że losy Arkadiusza Milika na południu Francji są tak burzliwe.
Półfinał Ligi Konferencji, drugie miejsce w lidze, wiele efektownych meczów, powrót do wymarzonej Ligi Mistrzów. W wielu klubach trener, który tego dokonał byłby noszony na rękach. Nie w Marsylii. Jorge Sampaoli po udanym sezonie wyjeżdżał na wakacje jako szef interesującego projektu sportowego, ale z Ameryki Południowej wrócił jako zbędny element układanki. Zwolnienie trenera zmartwiło niektórych piłkarzy. Dimitri Payet czy Guendouzi u Argentyńczyka grali kapitalnie, czuli się docenieni, byli liderami. Była też grupa zawodników zadowolonych ze zmiany, bo ich relacje z Sampaolim były, delikatnie mówiąc, napięte. Mandanda, Lirola czy Milik liczyli na nowe otwarcie pod wodzą Igora Tudora. Chorwat zanim jeszcze zagrał pierwszy mecz o punkty został wygwizdany przez kibiców, a media karmione przeciekami z szatni szeroko opisywały jego negatywne nastawienie, scysje z piłkarzami i narastające napięcie w drużynie.