Jeśli faktycznie od przyszłego sezonu Piotr Zieliński będzie reprezentował Inter Mediolan, może zaatakować pełną parą wszystkie fronty. Lepiej nie mogło się to ułożyć.
Piotr Zieliński staje przed szansą powtórzenia słów Hakana Calhanoglu. Turek po transferze do Interu oświadczył, że jego nowi koledzy są lepsi od starych. W przypadku „Ziela” to nawet nie byłoby brutalne postawienie sprawy, a najzwyczajniej w świecie język faktów.
„Corriere dello Sport” krzyczało w ostatnich dniach z okładki, że Polak wybrał drużynę „Nerazzurich”, którą miałby zasilić od startu następnego sezonu. Lepiej nie mogło to się ułożyć, biorąc pod uwagę, że jego termin ważności w Neapolu wygasał latem ubiegłego roku. Wtedy, kiedy wydawało się, że spakuje walizy i otworzy te pełne zielonych w Arabii Saudyjskiej. Przed takim rozwiązaniem zapierał się jednak rękami i nogami, co w efekcie sprawiło, że jego docelowy następca w Napoli… wylądował właśnie u Saudyjczyków.
21-letni Gabri Veiga z Celty Vigo założył koszulkę Al-Ahli, a Polak pozostał w koszulce mistrza Włoch w dość niepewnym położeniu. Z kontraktem ledwie na dwanaście miesięcy i bez jasnych przesłanek, że uda się wypracować kompromis. Wbrew temu, co deklarował Claudio Lotito, prezydent Lazio, który pohukiwał: „Zieliński zostaje w Neapolu, ale na gorszych warunkach niż te, które mu podsunęliśmy”. Ostatnimi czasy mówiło się, że zejdzie z 3,5 miliona euro do kwoty mniejszej o bańkę. Ale nie z dnia na dzień, a dopiero po zakończeniu bieżącej umowy. Później włoscy dziennikarze kolportowali wieści, że agent piłkarza nie dogadał się z jego pracodawcą co do prowizji. I tym samym temat ostatecznie się rozmył. Aurelio De Laurentiis w swoim stylu majaczył coś o woli piłkarza, który rzekomo miałby preferować życie we mgle niż w słońcu i plaży. A wszyscy wokół wiedzieli, że niespecjalnie chciał skinąć palcem, żeby zatrzymać środkowego pomocnika.
Zieliński sam przewidział swoją przyszłość, choć ma prawo o tym nie pamiętać. W sierpniu 2019 oświadczył, że chciałby zostać w Neapolu na następne pięć lat. W sam raz, żeby teraz zasilić najlepszy projekt na całym Półwyspie Apenińskim. Tego samego 2019 roku Antonio Conte widział go w środku pola Interu i wizualizował go u boku Nicolo Barelli. I to nim ten drugi wyniósł się z Cagliari i przeniósł do Lombardii.
Trudno nie oprzeć się wrażeniu, że wszystko, co dobre, już za Napoli. Na długo. Wesoły kac po trzecim Scudetto ciągnie się do dziś. Abdykacja Luciano Spalettiego pod koniec poprzednich rozgrywek pozostawiła piłkarzy samych sobie. Rudi Garcia się zbłaźnił. De Laurentiis przy okazji robił z niego w mediach jeszcze większego Stańczyka i kąsał, że powinien był go zwolnić… w dzień prezentacji. Walter Mazzari ponownie w roli szkoleniowca w SSC Napoli mógłby się wydawać wizją równie księżycową co Mariusz Rumak w Lechu Poznań. A jednak — świat piłki potrafi zaskoczyć.
Tyle że cała misja okazuje się fiaskiem i też za bardzo nie ma zdziwionych. Z wyjątkiem De Laurentiisa, który winę publicznie bierze na siebie. Jedynym plusem należy określić nowy kontrakt Victora Osimhena. O sukcesach sportowych z kolei nie ma mowy. Inter dla odmiany jawi się natomiast jako zespół, który ręce po trofea wyciągać będzie w najbliższym czasie przy każdej możliwej okazji. Historycznie nie ma sensu też zaglądać do obu gablot. Zielińskiemu oczy miałyby prawo wychodzić z orbit.
Kibice też nie ganialiby go na butach z jednego powodu — nie spojrzał w kierunku Turynu, a w pewnym momencie wydawał się dość realną kandydaturą dla Juve. Zwłaszcza że od lata rolę dyrektora sportowego pełni tam Cristiano Giuntoli. Człowiek, który przeniósł się tam rzecz jasna spod Wezuwiusza. A jeśli nawet w pionie sportowym i w gabinetach oferty z północy robią wrażenie, nie ma się co dziwić samemu piłkarzowi. Nawet jeżeli zamiast Piemontu postawi na wyprawę do Lombardii. Arabii Saudyjskiej ewidentnie wciąż nie bierze pod uwagę. I co lepsze — nie skończy w zespole pokroju Lazio, gdzie maksymalnie mógłby cieszyć się grą w europejskich pucharach. Na Giuseppe Meazza, przy wsparciu kompanów, byłby zdolny zaatakować pełną parą wszystkie fronty. A to być może w ogóle ostatni dzwonek Serie A w najbliższych latach. I zarazem ostatni wielki projekt, jakiego będziemy świadkami przed erą potencjalnie chudych lat na salonach.
Z końcem 2023 wygasła ulga podatkowa znana jako „decreto crescita”. Służyła wydatnie klubom przy zatrudnianiu obcokrajowców w Serie A. Przykładowo, zostając w temacie Interu - waga kontraktu Marcusa Thurama bez ulgi to 4 miliony euro większego obciążenia dla klubu. Ujmując to najprościej — nie nadarzy się pewnie szansa, by kogoś o podobnym talencie wyciągnąć za friko spoza Półwyspu Apenińskiego. Premier Italii dumnie deklaruje, że to wreszcie będzie szansa dla jego rodaków, by dostali więcej minut na boisku. A być może i szansa dla Polaków, w dodatku całkiem realna. Scenariusz jest prosty: tańsza siła robocza, wyciąganie zdolnych małolatów à la Zieliński z Zagłębia Lubin. Małolatów, którzy przez drobne zespoły pokroju Empoli, mogą później pofrunąć wysoko. Aż do klubu z charakterystyczną, zwycięską tarczą na piersi.
AUTOR: FILIP KAPICA (CANAL+SPORT)