Brandin Podziemski i Jeremy Sochan sprawiają, że Weekend Gwiazd NBA będzie tym razem wyjątkowy także dla polskich fanów NBA.
73. Weekend Gwiazd przejdzie do historii polskiej koszykówki, bo pierwszy raz na parkiecie zobaczymy dwóch „naszych” zawodników. Rywalizacja Jeremy’ego Sochana i Brandina Podziemskiego będzie ozdobą piątku, dnia otwierającego All-Star Weekend. Potem emocje będą tylko rosnąć, a my pokażemy to na antenach CANAL+ SPORT.
Każdy All-Star Weekend jest wyjątkowy i każdy da się opisać przy użyciu ciekawej historii. Po trzydziestu dziewięciu latach weekend gwiazd wraca do Indianapolis, miasta i regionu reklamującego się hasłem: „W 49 stanach koszykówka to po prostu gra. Ale to Indiana”. Jesteśmy tu od środy i mogliśmy na własnej skórze poczuć, że to prawda.
Mecz Gwiazd miał odbyć się w Indianapolis w 2021 roku. Plany zniszczyła jednak pandemia koronawirusa. Trzyletnie opóźnienie pozwoliło na dalszą modernizację miasta, w tym na dokończenie przebudowy Gainbridge Fieldhouse. Lokalni politycy zapewniają, iż dzięki temu będzie to znacznie lepszy All-Star Weekend, niż byłby kilka lat temu. NBA twierdzi, że jeszcze nigdy nie zaplanowała tylu atrakcji dla fanów, których do stolicy stanu Indiana ma przyjechać około 125 tysięcy.
Mecz będzie transmitowany do 214 krajów, w ponad 80 językach, ale na miejscu pracować będzie tylko pięć zagranicznych telewizji – w tym my. I zrobimy wszystko, aby wycisnąć z tego wydarzenia tyle, ile będzie się dało. Dlatego warto zarwać trzy weekendowe noce i być z nami nie tylko podczas transmisji All-Star Weekend, ale też podczas studiów. Będziecie mogli państwo zobaczyć w nich wiele przygotowanych przez nas materiałów prosto z miejsca wydarzeń. Tym bardziej że w Indianie naprawdę sporo się dzieje.
Centrum Indianapolis przekształcono w gigantyczną reklamę koszykówki. Na mapie Downtown namalowano połowę parkietu do koszykówki. Nazwy 34 okolicznych ulic zamieniono tak, by kojarzyły się z NBA, dzięki czemu można wybrać się np. All-Star Boulevard i dotrzeć do Lucas Oil Stadium, gdzie w sobotę ponad 35 tysięcy osób obejrzy konkursy, które przejdą do historii koszykówki. I to nie tylko ze względów sportowych.
Na stadionie, na którym na co dzień grają zawodnicy Indianapolis Colts (NFL), postawiono warty kilkanaście milionów dolarów prototyp parkieto-ekranu. To nie pomyłka. Zamiast tradycyjnego, klonowego parkietu, koszykarze będą biegać po jednym wielkim ekranie. Według zapewnień ligowych dyrektorów jest on nawet bezpieczniejszy, niż tradycyjny, klonowy parkiet. Nie to jest jednak najważniejsze. Kluczem jest nieskończona możliwość personalizacji i – co nie mniej ważne – monetyzacji sportu.
Na razie parkieto-ekran to tylko ciekawostka. Dzięki niemu jednak trudno przejść obojętnie obok sobotnich konkursów. Ich zwieńczeniem będzie slam-dunk contest, który powinien stać na wysokim poziomie. Ale prawdziwą perełką powinien być pojedynek między Stephem Currym i Sabriną Ionescu o miano najlepszego strzelca w koszykówce bez podziału na płcie. Dzięki wprowadzeniu parkieto-ekranu można go przeprowadzić bez żadnych problemów. Za pomocą kilku kliknięć będzie można bowiem „przesunąć” wirtualną linię rzutów za trzy punkty i dostosować ją do wymagań NBA i WNBA.
Zanim zaczniemy emocjonować się sobotnimi zmaganiami na Lucas Oil Stadium, w piątek wybierzemy się do Gainbridge Fieldhouse, czyli jednej z najnowocześniejszych aren w NBA, której gospodarzami są Indiana Pacers. Już w piątek odbędzie się tam tzw. Rising Stars Challenge, czyli turniej z udziałem pierwszo- i drugoroczniaków. Podobnie jak przed rokiem, obejrzymy trzy mecze z udziałem czterech drużyn. W ich składach po raz pierwszy w historii zobaczymy dwóch (przyszłych?) reprezentantów Polski. Brandin Podziemski z Golden State Warriors będzie grać w barwach zespołu Pau Gasola, a Jeremy Sochan z San Antonio Spurs, dowołany w miejsce kontuzjowanego Shaedona Sharpe’a, wystąpi w ekipie prowadzonej przez Jalena Rose’a, inną legendę NBA. Terminarz tak się ułożył, że do bezpośredniego starcia dwóch „naszych” może dojść dopiero w finale turnieju. Nie mielibyśmy absolutnie nic przeciwko temu.
Daniem głównym weekendu będzie oczywiście niedzielny Mecz Gwiazd z udziałem 24 najlepszych koszykarzy na świecie. Po sześciu latach eksperymentów z formatem NBA zdecydowała się wrócić do klasycznego, czyli rywalizacji Wschodu z Zachodem i do czterech kwart po 12 minut. Wykorzystywano go w pierwszych 66. All-Star Games. Amerykanie mają nadzieję, że uda im przywrócić sportową jakość Meczów Gwiazd, bo w ostatnich latach zainteresowanie kibiców malało. Ubiegłoroczny All-Star Game miał w stacjach TNT i TBS oglądalność na poziomie ledwie 4,5 miliona widzów. To najniższy wynik od momentu wprowadzenia pomiarów. – Kibic włączający All-Star Game chce zobaczyć jakąkolwiek formę rywalizacji i wierzymy, że w tym roku do tego dojdzie – przekonuje Joe Dumars, wiceprezydent NBA.
Przez ostatnie lata, władze NBA bezskutecznie starały się znaleźć sposób na uatrakcyjnienie meczów gwiazd, które traciły dawny blask. Rokroczne zmiany wprowadzały tylko coraz większe zamieszanie. Zawodnikom przestało się chcieć. To prowadziło do absurdalnych wyników i do rzutów z połowy boiska, po których można było tylko rozłożyć ręce z zażenowania. To nie miało nic wspólnego ze sportem. Nawet protagoniści zdawali sobie z tego sprawę. Sam Michael Malone, trener mistrzowskich Denver Nuggets, nazywał mecze gwiazd „najgorszą koszykówką na świecie”. – Zamiast oglądać wsady i akcje bez obrony, kibice wolą rywalizację. I spróbujemy im ją zapewnić – deklaruje Paul George z Los Angeles Clippers. Trzymamy za słowo!
AUTOR: JAKUB KRĘCIDŁO (CANAL+SPORT)