Start sezonu NBA już w nocy z wtorku na środę. Jak spisze się Jeremy Sochan i inne najważniejsze pytania przed rozgrywkami najlepszej koszykarskiej ligi świata.
Od czasu LeBrona Jamesa żadnemu koszykarzowi nie towarzyszyły takie oczekiwania. To dobrze świadczy o skali talentu nowego klubowego kolegi Jeremiego Sochana. Victor Wembanyama wygląda jak koszykarz z gry komputerowej. Ma 224 cm wzrostu i około 250 cm rozpiętości ramion. Jak na swoje warunki fizyczne, jest niesamowicie szybki, gibki i dynamiczny. Z marszu powinien stać się jednym z najlepszych obrońców w NBA, o czym w meczach przedsezonowych przekonali się Klay Thompson czy Jalen Williams. Ma nadspodziewanie bogaty repertuar zagrań w ofensywie. Kto by się spodziewał, że przy tym wzroście można z gracją wykonywać eurostep? Albo wykonywać podania za plecami?
Spurs nie będą chcieli nadmiernie obciążać Wembanyamy. Obserwacja jego rozwoju będzie jednak fascynującym doświadczeniem. Tak samo, jak to, jak poradzi sobie z presją. Historycznie, pierwszoroczniacy mieli problemy z regularnością i wahaniami formy. A w przypadku Wemby’ego oczekiwania są rozdmuchane do granic możliwości. My rozwój Victora będziemy śledzić szczególnie intensywnie, bo Francuz gra w klubie z „naszym” Sochanem. Polak ma być rozgrywającym Spurs i ciekawym jest, jak 20-latek sprawdzi się w nowej roli. Lecz o brak chemii Jeremiego z „jedynką” ostatniego draftu martwić się nie powinniśmy. Panowie błyskawicznie znaleźli wspólny język poza parkietem.
Philadelphia 76ers są jedną z najlepszych drużyn Wschodu. W ostatnich dwóch sezonach regularnych wygrali 105 meczów. W ich barwach gra MVP Joel Embiid, który dwukrotnie sięgał też po tytuł króla strzelców i pięciokrotnie był wybierany do drużyn All-NBA. Ale Kameruńczyk (a właściwie naturalizowany Amerykanin) nigdy nie grał nawet w finałach Wschodu. 76ers nie umieją go odpowiednio obudować talentem. Z klubem w kiepskiej atmosferze żegnali się Jimmy Butler i Ben Simmons. Teraz natomiast trwa zamieszanie wokół Jamesa Hardena, najlepszego asystującego poprzedniego sezonu.
Nieustająca opera mydlana musi wkurzać Embiida, który niedługo będzie obchodzić 30. urodziny i który może nie chcieć marnować swoich najlepszych lat w drużynie, ciągle szukającej pomysłu na siebie. Jeśli Darylowi Moreyowi, generalnemu menedżerowi, nie uda się przekonać Hardena do pozostania lub dobrze go wytransferować, a Sixers kiepsko rozpoczną sezon, nie zdziwiłbym się, gdyby center stał się kolejną supergwiazdą, która złoży prośbę o wymianę. Choć jest jeszcze za wcześnie, by spekulować, gdzie Embiid mógłby chcieć wylądować.
Wprowadzając bardziej restrykcyjne zasady dotyczące wydatków, NBA starała się zniszczyć superdrużyny i doprowadzić do równiejszego rozkładu gwiazd. Pierwsze efekty są jednak dokładnie odwrotnie. W Phoenix do Devina Bookera i Kevina Duranta dołączył Bradley Beal. W Milwaukee nowym kompanem Giannisa Antetokounmpo został Damian Lillard. Do Boston Celtics trafili Jrue Holiday i Kristaps Porzingis. Weteran Chris Paul dołączył zaś do Stepha Curry’ego w Golden State Warriors.
Najlepsze drużyny w NBA postawiły na talent ponad głębią składu. To transfery przeprowadzane z myślą o play-offach, a nie o wygranych w sezonie regularnym. NBA to liga, w której gwiazdy odgrywają decydującą rolę. Ale czy w kluczowych momentach najlepsi zawodnicy nie będą zajechani? To kluczowe pytania, na które w czerwcu będą musieli odpowiedzieć trenerzy. Superdrużyny postawiły wszystko na jedną kartę. W Phoenix, Milwaukee czy Bostonie wierzą, że to będzie ich rok. Lecz po trofeum imienia Larry’ego O’Briena sięgnie tylko jedna drużyna i latem wrócimy do dyskusji, czy system stars & scrubs (gwiazdy i przeciętniacy) rzeczywiście ma prawo działać.
W ciągu ostatnich czterech lat Zion Williamson rozegrał 114 meczów. To dramatyczny rezultat. Koszykarz, który przychodząc do ligi, był przedstawiany jako nowy LeBron i jeden z największych talentów ostatnich lat, przegrywa walkę z kontuzjami i samym sobą. Wszak nieustannie słyszymy o jego pozaboiskowych problemach, czy złej diecie.
Dotychczasowa kariera Ziona to jedna, wielka opowieść spod znaku: „A co by było, gdyby...”. Zdrowy Zion to niewiarygodny talent i jeden z największych podkoszowych dominatorów od czasu Shaquille'a O'Neale'a. To jedyny koszykarz w historii NBA, który w karierze rzucał średnio 25 punktów na 60% skuteczności. Oglądanie Williamsona to poezja dla oczu. Jeśli będzie zdrowy, cieszyć się będą wszyscy kibice NBA. Szczególnie ci z Nowego Orleanu, bo Pelicans z Zionem, Brandonem Ingramem, Treyem Murphym czy CJem McCollumem mogą okazać się czarnym koniem rywalizacji na Zachodzie.
Sezon regularny jest tak długi, że łatwo jest w jego początkowej fazie stracić zainteresowanie. Dlatego NBA wprowadziła tzw. NBA Cup. To turniej, który potrwa od 3 listopada do 9 grudnia. Będzie miał swoją fazę Final Four w Las Vegas, a jego zwycięzcy zgarną po 500 tysięcy dolarów. Czy to wystarczy, by zainteresować kibiców i, przede wszystkim, koszykarzy?
NBA liczy, że przekopiowanie mechanizmów z europejskiego futbolu czy z koszykarskiej EuroLigi sprawi, że Amerykanie zainteresują się sezonem regularnym i że gwiazdy przestaną traktować go wyłącznie jako rozgrzewkę przed play-offami. Do tej pory rywalizację na poważnie w NBA mieliśmy głównie po trade-deadline, czyli w połowie lutego. Teraz powinniśmy dostać kilka poważnych meczów już na początku rozgrywek.
Aby zwiększyć zainteresowanie sezonem regularnym, a jednocześnie poprawić pozycję negocjacyjną w rozmowach na temat nowego kontraktu telewizyjnego, NBA zdecydowała się na wprowadzenie zasad ograniczających tzw. load management. Kluby ścinały liczbę minut gwiazd, by zmniejszyć ryzyko ich kontuzji przed play-offami. W poprzednich latach granica rozsądku w tej kwestii została przesunięta aż do absurdu, co wywołało interwencję NBA. Teoretycznie, za pierwsze naruszenie zasad drużyna dostanie 100 tys. dolarów kary. Za drugie ćwierć miliona. A za trzecie i każde kolejne trzeba będzie zapłacić po milionie dolarów. Nie są to kwoty rzucające zespoły na kolana. Ale może pomoże to wprowadzić trochę rozsądku do działań klubów?
Na pierwszy rzut oka, przepisy brzmią bardzo restrykcyjnie. Jeśli jednak się w nie zagłębimy, zobaczymy sporo luk. Mecze rozgrywane dzień po dniu dalej będą mogli opuszczać zawodnicy powyżej 35. roku życia czy tacy mający w nogach ponad 34 tysiące minut. NBA będzie też traktować ulgowo zawodników mających „poważną” historię kontuzji. Co to znaczy? Kto podpada pod to kryterium? Przekonamy się na początku rozgrywek. Lecz jedno jest pewne. Jeśli gwiazdorom zależy na rywalizacji o indywidualne wyróżnienia, będą musieli rozegrać co najmniej 65 meczów w sezonie regularnym.
W ciągu piętnastu lat w NBA Chris Paul wyszedł w pierwszej piątce w każdym z 1363 rozegranych przez niego meczów. Czy ta seria dobiegnie końca? Rozgrywający-weteran dołączył do Golden State Warriors, których wyjściowa piątka (Curry – Thompson – Wiggins – Green – Looney) była zdecydowanie najlepszą w dwóch ostatnich sezonach w NBA. – Zrobię wszystko, by pomóc drużynie – podkreśla Paul, który trafił do Warriors z prostym celem: by zdobyć brakujące mu mistrzostwo.
Warriors to świetna, ale bardzo wiekowa drużyna. Trudno jest stawiać ich w jednym rzędzie z Denver Nuggets, Phoenix Suns czy nawet Los Angeles Lakers. Wielu uważa, że to ostatni taniec jednej z najlepszych dynastii w historii NBA. Paul zapewni ekipie z San Francisco nowe możliwości. Jest znakomitym kreatorem w pick & rollu, świetnie rzuca z półdystansu i dalej potrafi doskonale zarządzać grą drużyny. Powinien być nadwyżką nad Jordanem Poole'em. Ale czy w wieku 38 lat ma w baku na tyle paliwa, by pomóc Stephowi Curry'emu wywalczyć kolejne mistrzostwo?
Po serii, hmm, incydentów i idiotycznych filmików z bronią Ja Morant został zawieszony przez NBA na 25 meczów. Rozgrywający w najlepszym wypadku wróci do gry pod koniec roku. W jakiej będzie formie? Czy zostawi pozaboiskowe problemy za sobą? I czy drużyna da sobie radę bez niego?
W poprzednich latach Memphis Grizzlies osiągali solidne rezultaty bez Moranta. Ale i oni przeszli latem sporo zmian. Tyus Jones został zamieniony na Marcusa Smarta, który gorzej rozgrywa, a lepiej broni. Kolejny krok do przodu zrobić powinni Jaren Jackson Jr. oraz Desmond Bane. Większą rolę odgrywać mają młodzi Santi Aldama czy Ziaire Williams. Grizzlies, którzy w poprzednich latach byli jedną z najlepszych drużyn Zachodu, są jednak zagadką.
Tak wyrównanej stawki na Zachodzie nie było od lat. Obrońcy tytułu Denver Nuggets i Phoenix Suns to pewniacy do play-offów. Ale później zaczynają się schody. Według bukmacherów, aż dziewięć drużyn powinno odnieść między 45 a 49 zwycięstwami. Mówimy o Los Angeles Clippers, Dallas Mavericks, New Orleans Pelicans, Sacramento Kings, Oklahomie City Thunder, Memphis Grizzlies, Minnesocie Timberwolves, Los Angeles Lakers i Golden State Warriors. A jeśli do tego grona dołączymy Spurs z Wembanyamą, przebudowanych Houston Rockets czy Utah Jazz, którzy rewelacyjnie zaczęli poprzedni sezon, robi się nam niezły galimatias.
Z grona piętnastu drużyn na Zachodzie, tylko Portland Trail Blazers wydają się pewniakiem do tzw. tankowania i walki o jak najwyższy wybór w drafcie. Pozostały układ tabeli pozostaje zagadką. Nawet jeśli wyjmiemy z równania Rockets, Jazz i Spurs, zostaje nam 11 drużyn na osiem miejsc w play-offach. Walka będzie niesamowicie interesująca, a jej rezultaty mogą wpłynąć na letnie ruchy transferowe.
Co roku pojawia się drużyna, której wyniki przekraczają wszelkie oczekiwania. Nieinaczej będzie w tym roku. Faworytem do roli rewelacji są dwie ekipy – Oklahoma City Thunder i Indiana Pacers. OKC ma młody trzon zespołu opartego o Shaia Gilgeousa-Alexandra, który od tego sezonu będzie grać z Chetem Holmgrenem, dwójką ubiegłorocznego draftu. Sam Prestie, generalny menedżer Thunder, ma masę wyborów w drafcie, dzięki którym może włączyć się do walki o dowolną gwiazdę, jeśli tylko uzna, że jego ekipa jest gotowa do walki o mistrzostwo.
Pacers to wyjątkowo solidny zespół. Mają znakomitego lidera, rozgrywającego Tyrese’a Haliburtona, któremu towarzyszą świetny blokujący Myles Turner czy drugoroczniak Bennedict Mathurin, a drużynę prowadzi doświadczony trener Rick Carlisle. Kandydata do rewelacji na Wschodzie można upatrywać także w Orlando Magic, których liderem jest Paolo Banchero, ubiegłoroczny rookie of the year, i którzy mają masę talentu, na czele z Franzem Wagnerem, który błyszczał podczas niedawnych koszykarskich mistrzostw świata.
Start sezonu zaplanowano na noc z wtorku 24 na 25 października.
Transmisje z meczów NBA będzie można oglądać na kanałach CANAL+SPORT i CANAL+online. W pierwszym tygodniu będzie można zobaczyć mecze Denver - Los Angeles Lakers (24.10, 1.30 CANAL+SPORT), Golden State Warriors - Phoenix Suns (24.10, 4.00, CANAL+SPORT) i San Antonio Spurs - Dallas Mavericks (24.10, 3.30, CANAL+SPORT), Sacramento Kings - Golden State Warriors (27.10, 4.00, CANAL+SPORT), New Orleans Pelicans - New York Knicks (28.10, 1.00, CANAL+SPORT), Oklahoma City Thunder - Denver Nuggets (29.10, 20.30, CANAL+SPORT) i Phoenix Suns - San Antonio Spurs (2.11, 3.00, CANAL+SPORT). Transmisje z meczów NBA, a także dostęp do naszych magazynów Basket Office czy NBA Action można teraz mieć za 39 zł miesięcznie.
AUTOR: JAKUB KRĘCIDŁO (CANAL+SPORT)