Dokument CANAL+ dotyczący zjawiska Małyszomanii ukazuje wszystko to, co zaczęło się w styczniu 2001 roku. Wystarczyło zwycięstwo skoczka z Wisły w 49. Turnieju Czterech Skoczni, żeby Polsce ukazał się idol. Kamery śledziły go wszędzie. Nazywał się Adam Małysz, pochodził z Wisły. Przyszły następne sukcesy, których nie było końca przez kolejną dekadę. Polacy kibicowali też następcom – wśród nich był choćby Kamil Stoch, Dawid Kubacki czy też Piotr Żyła.
W dokumencie CANAL+ Michał Bielawski przygląda się popularności Adama Małysza i innych polskich mistrzów. Wielka chwała legendy skoków (a zarazem dzisiejszego prezesa Polskiego Związku Narciarskiego) nie mogła bowiem trwać wiecznie.
Oglądaj serial „Małyszomania. Kochaj albo rzuć” w CANAL+ online
Zjawisko znane jako "Małyszomania" odzwierciedlało nastrój ówczesnych Polaków. W latach 90. XX wieku sukces Adama Małysza budował się stopniowo. Zaczął od wygranej w Oslo, mając niespełna 19 lat. Był rok 1996, a on wkroczył na scenę w konkursie, którym żegnano idola Polaka – Jensa Weissfloga. To on porwał Polaków pięć lat później, po latach sportowego kryzysu. Każdy w Polsce wiedział, kim jest Jan Szturc, wujek i pierwszy trener Małysza. Każdy wiedział, kim jest Apoloniusz Tajner, trener polskiego skoczka. Znał też fizjologa Jerzego Żołądzia i psychologa Jana Blecharza. W polskiej rzeczywistości przełomu wieków daliśmy się porwać sportowi nieoczywistemu. Łatwo zatem było też w chwilach, gdy Małysz nie zdobywał złotych medali mistrzostw świata czy igrzysk olimpijskich, wytknąć go palcem.
Mistrzem był w tym Paweł Zarzeczny, nieżyjący już dziennikarz znany chociażby z występów w programach „Liga+” i „Liga+ Extra” na antenach CANAL+. Z niechęcią spotkał się m.in. Małysz. "Pytacie mnie, co tam u Małysza. Odpowiadam - stary dekarz się skończył" – to słowa jednego z felietonów zmarłego w 2017 roku dziennikarza.
W dwuczęściowej miniserii dokumentalnej ukazano Małysza przez pryzmat kibicowski. Kiedy był na szczycie, kochano go. Kiedy zawodził, bywał nienawidzony - a przynajmniej taką tezę snuje twórca. Często jednak w tych szyderczych słowach wypisywanych w internecie, że „Małysz się skończył” było jednak odzwierciedlenie nastrojów społecznych. Kiedy bowiem ktoś podniósł pióro na wiślanina, sam stawał się wrogiem publicznym. Jak redaktor Zarzeczny. W Małysza łatwo było natomiast uderzyć, ponieważ faktycznie stał się kimś.
Bardzo możliwe, że w czasach, gdy polaryzuje – czy słusznie, to już ocenić muszą czytelnicy – nawet Jerzy Owsiak i Robert Lewandowski, Adam Małysz pozostał jedną z tych osób, której krytyka nadal nie uchodzi na sucho. Żaden inny sportowiec nie był w Polsce otoczony takim kultem. Nawet Robert Kubica nie dorobił kościoła wiernych fanów w takim stopniu. Po Małyszu przyszli bowiem następni: Stoch, Kubacki, Żyła, a także Maciej Kot czy inni zwycięzcy zawodów Pucharu Świata, jak Krzysztof Biegun i Jan Ziobro, którzy byli statystycznymi ciekawostkami, ale też dostąpili splendoru.
Małysz nie jest rekordzistą pod względem wygranych w konkursach Pucharu Świata. Nie został mistrzem olimpijskim. Między przedostatnią a ostatnią wiktorią w PŚ upłynęły w jego przypadku cztery lata. Ale wyprowadzenie skoków narciarskich z „piwnicy” i zrobienie z niej dyscypliny o zasięgu międzykontynentalnym to też jego zasługa. Nie tylko Niemców, którzy na pewno dołożyli starań, by skoki w ogóle pojawiły się w wielkich telewizjach.
To dyscypliny sportu o ograniczonym terytorialnie skupisku fanów. Ale kiedy zagłębimy się mocniej, ujrzymy fanów oddanych. Kiedy zapytamy, od czego zaczęło się kibicowanie skoczkom, usłyszymy, że od „oglądania Małysza”.
Sezon 2000/01 to wszystko zapoczątkował. Były to złe miłego początki, gdyż przecież Małysza dyskwalifikowano w pierwszym weekendzie podczas zawodów w Kuopio. Prawdziwe skakanie zaczynało się od TCS, bowiem w Lillehammer, Ramsau, Libercu i Engelbergu odwoływano zawody z tego samego powodu – wysokie temperatury i brak śniegu. Mieliśmy zatem krajobraz, który znamy z wielu obecnie przeżywanych zim. Małysz zakończył tamten sezon ze złotym i srebrnym medalem mistrzostw świata. Wygrał 11 z 21 konkursów Pucharu Świata, czyli 52,4 proc. wszystkich zorganizowanych zawodów. Kryształową Kulę – pierwszą w karierze – odebrał z rąk Aleksandra Kwaśniewskiego, prezydenta RP.
Najlepiej jednak ujął to wszystko w 2011 roku Włodzimierz Szaranowicz, wieloletni i wybitny komentator TVP. Komentarz, który nazwano „laudacją” (swoją drogą, właśnie poprzez uwielbianego przez Polaków dziennikarza stało się powszechniejsze w użyciu). Był głosem znanym przez lata z transmisji zawodów z udziałem Małysza. Nikt piękniej nie skomentował odejścia zawodnika na sportową emeryturę.
- Co tydzień siadaliśmy, jak do telenoweli, żeby właśnie oglądać tę rywalizację. Fenomen socjologiczny! Ileż rzeczy można było mu przypisać podczas tej kariery? Że można w życiu wygrać ewidentnie bez układów, że jest człowiekiem rzetelnym, solidnym, posłańcem wielkich wiadomości, wielkiej nadziei. Zaczynał jako idol kryzysowy, który miał nas prowadzić jako ambasador wspaniałego skoku cywilizacyjnego do Europy.
- Fenomen społeczny. Przecież my, dzięki tym transmisjom, żyliśmy życiem zastępczym. Był powodem ogromnej zbiorowej radości. Dał nam wiele. Bardzo wiele...
- Mam nadzieję, że (…) nie zmarnujemy tego fenomenu, jaki się stworzył przy oglądaniu skoków. Tego fenomenu popularności - 14,5 miliona, rekordowa telewizyjna widownia, kiedy zdobywał srebrny medal w Salt Lake City. (…)
- Ta wielka radość nas, ludzi, którzy go oglądaliśmy. Państwo przed ekranami krzycząc, skacząc... Ja także krzycząc, skacząc… było pięknie i coś się niewątpliwie zamknęło. Ale miejmy nadzieję, że w sporcie będzie jakaś próba kontynuacji. Małyszomanii już nie będzie nigdy. Natomiast ważne, żeby były sukcesy sportowe i żeby coś po Adamie trwałego, bardzo trwałego, zostało.
Wiślanin oddał ostatni skok w PŚ w Planicy. Zobacz ostatni skok Adama Małysza
Został czterokrotnym zdobywcą Pucharu Świata (w sezonach 2000/2001, 2001/2002, 2002/2003 i 2006/2007). Trzy razy wygrywał Letnie Grand Prix (2001, 2004 i 2006), a raz triumfował w Turnieju 4 Skoczni (2000/01), wygrywając przy tym wszystkie sesje kwalifikacyjne. Trzykrotnie zostawał wicemistrzem olimpijskim (Salt Lake City 2002 i dwa razy w Vancouver 2010), a także raz wywalczył brązowy medal IO (Salt Lake City 2002). Czterokrotnie zostawał mistrzem świata (Lahti 2001, Sapporo 2007, dwa razy w Predazzo 2003), zdobywał też medal srebrny (Lahti 2001) i brązowy (Oslo 2011).
Fenonemu Małysza nie zmarnowano. Trzykrotnym mistrzem olimpijskim, dwukrotnym zdobywcą PŚ i wielokrotnym medalistą MŚ (w tym złotym) został Kamil Stoch. Po mistrzostwo globu sięgali też Dawid Kubacki i Piotr Żyła. Polacy w 2017 roku stali się też najlepszą drużyną, co przez lata było nieosiągalne przez dominację Adama nawet na krajowym podwórku. Skoczek z Wisły przyglądał się już jednak temu jako dyrektor-koordynator w Polskim Związku Narciarskim, a teraz jako prezes federacji.
Kiedy zbliżają się mistrzostwa świata w narciarstwie klasycznym w Planicy, a być może także coraz bliżej jest do końca ery następców Małysza, warto jeszcze raz sobie uzmysłowić, co wielkiego zbudowano na polskiej ziemi. Adam Małysz sam przyznał: wszyscy poznają, jaką siłę mają polskie skoki. Nie tylko wśród zawodników, ale też kibiców. Temat żyje i żyć będzie.
autor: RAFAŁ MAJCHRZAK [CANAL+]