Nie ma w Premier League menedżera, który tak bardzo, jak Mikel Arteta mógł żałować, że mundial rozgrywany jest o tej porze roku. Prowadzony przez Hiszpana Arsenal zaczął obecny sezon znakomicie i zanim piłkarze wybiegli na boiska w Katarze, by walczyć o mistrzostwo świata, zdążył postraszyć Manchester City. Kanonierzy są liderem, stracili jednak bardzo ważnego gracza, jakim jest Gabriel Jesus. Czy wybita z rytmu i osłabiona kontuzją Brazylijczyka ekipa z The Emirates jest realnym kandydatem do tytułu?
Zimowe okno transferowe dalekie jest od letnich szaleństw, kiedy jednak na horyzoncie pojawia się możliwość, jakiej nie zakładałeś, warto za nią ruszyć. W poprzednim sezonie ligowym w Anglii było tak w przypadku Newcastle United. Sroki miały oczywiście zupełnie inny cel niż Arsenal, było nim utrzymanie się w lidze, ale przyjście nowego trenera, który zaczął kłaść fundamenty pod duży projekt, stało się okazją nie tylko do zakupów w trybie „emergency”, lecz również do wybiegnięcia nieco dalej w przyszłość. Ściągnięci na St. James’ Park zawodnicy, z Kieranem Trippierem i Bruno Guimaraesem na czele, okazali się inwestycją długofalową, bo to m.in. dzięki tamtym działaniom na rynku transferowym NUFC dziś walczy o dużo wyższe cele pod wodzą Eddiego Howe’a.
Menedżer wykonał tak dobrą robotę, że na północy Anglii zaczęto marzyć o Lidze Mistrzów, a on sam znalazł się wśród kandydatów do objęcia posady selekcjonera kadry w miejsce Garetha Southgate’a. I niewykluczone, że manewr zostanie teraz powtórzony, bo drużyna zajmuje trzecie miejsce w tabeli, poprzeczka powędrowała wyżej.
Arsenal czuje jeszcze większą pokusę. Bycie liderem Premier League zobowiązuje. Kibice z północnego Londynu nie przywykli w ostatnich latach do sukcesów. Dlatego na razie obserwują to, co robi ich zespół z takim samym zachwytem, jak niepokojem. Innymi słowy: wprost nie potrafią uwierzyć w te szczęśliwe chwile.
Arteta zapowiada, że klub będzie zimą aktywny na rynku transferowym, ma też świadomość, że na tę chwilę celem numer jeden jest zapewnienie sobie miejsca w pierwszej czwórce, szczególnie mając świadomość, że w poprzedniej kampanii Arsenal stracił szansę awansu do Champions League na ostatniej prostej, co gorsza dla Artety i jego piłkarzy – na rzecz Tottenhamu. Nic więc dziwnego, że ludzie z The Emirates trzymają rękę na pulsie i nie chcą niczego zostawiać przypadkowi. Arsenal nie boi się wydawać pieniędzy, ale stoi przed trudnym zadaniem – musi bowiem ściągać piłkarzy młodych, głodnych sukcesów i jednocześnie będących gotowymi „produktami”, z marszu mogącymi wejść na pokład i odegrać poważną rolę.
Nic dziwnego, że The Gunners tak mocno interesują się Mychajło Mudrykiem z Szachtara Donieck. Miałem okazję oglądać tego zawodnika na żywo, gdy ukraiński gigant grał z Realem Madryt w Warszawie i trzeba przyznać, że chłopak zrobił w tym starciu znakomite wrażenie. „Ukraiński Messi” wyceniany jest przez swoich przełożonych na około 100 mln euro, ale po pierwsze nie jest to kwota, jakiej czołowe kluby z Anglii nie byłyby w stanie wyłożyć, po drugie zaś – zawsze istnieje możliwość, że Szachtar zejdzie nieco z ceny. Mudryk to błyskotliwy skrzydłowy, który strzela gole, asystuje, dysponuje fantastyczną techniką i przyspieszeniem i ekscytująca jest sama myśl o możliwości sprawdzenia talentu 21-letniego chłopaka na boiskach Premier League. W mediach pojawiają się spekulacje dotyczące również innych nazwisk – reprezentanta Holandii Cody’ego Gakpo, którym interesuje się mocno także Manchester United, czy Goncalo Ramosa, Portugalczyka, który ustrzelił hat-tricka przeciwko Szwajcarii.
Jeśli Arsenal ma zostać mistrzem, może to zrobić dzięki uniwersalności taktycznej Artety i na to są już dowody. Hiszpan stworzył bowiem kompaktowy, zbalansowany zespół, który umiejętnie broni dostępu do własnej bramki (świetny William Saliba), a w ataku ma kilka opcji i nie chodzi tutaj o personalia. Kanonierzy potrafią wykorzystać stałe fragmenty. Nie jest to zresztą nowość, bo akurat taka tendencja w ich przypadku trwa już dwa sezony.
Nie oznacza to jednak, że budując atak pozycyjny, czy kontrując rywali, gracze Arsenalu czują się źle, kiedy mają piłkę przy nodze. Mówi o tym najlepiej liczba zawodników, którzy w obecnych rozgrywkach Premier League stworzyli co najmniej 20 okazji do zdobycia bramki. W przypadku Arsenalu to pięcioosobowa grupa. Są w niej Gabriel Martinelli, Bukayo Saka, Martin Odegaard, Gabriel Jesus, a nawet Granit Xhaka, który u Artety przeszedł największą przemianę. To wynik, z którym w lidze nikt nie może się równać.
Nie możemy się zatem dziwić, kiedy spojrzymy na tabelę. Arsenal nie był na szczycie, przystępując do meczów w okresie świątecznym, od czternastu lat. Historia uczy nas jednak, że prowadzenie na tym etapie rozgrywek, wcale nie oznacza triumfu na koniec. Sam Arsenal przerabiał to aż pięciokrotnie. Nigdy jednak nie było tak dziwnego sezonu. Przede wszystkim nie wiemy, czy The Gunners byliby liderem, gdyby nie tegoroczny mundial, to po pierwsze. Po drugie: trudno o jakieś sensowne przewidywania w roku, w którym liga została „zapauzowana”. Przecież po tradycyjnych mundialach, jakie rozgrywano latem, piłkarze często dostawali od swoich trenerów klubowych wolne, by mogli odpocząć po trudach turnieju, w zależności od tego, jak daleko zaszła ich reprezentacja. Tutaj nie ma takiej możliwości – trzeba wrócić na boisko i zasuwać.
Trudno uwierzyć, że strata Gabriela Jesusa jest wyrwą, której Arteta nie będzie umiał zasypać. Gdyby bowiem wypadnięcie jednego ogniwa miało pogrzebać szanse londyńskiej drużyny na tytuł, to oznaczałoby, że nie jest ona gotowa na taki scenariusz. Zresztą, Brazylijczyk, choć ciężko pracował dla zespołu, był wyjątkowo nieskuteczny, od kilku lat nie szło mu tak kiepsko pod bramką przeciwnika. Można więc zakładać, że na tej absencji skorzysta Eddie Nketiah, Anglik, który siał się zadowolić rolą rezerwowego.
A Arteta miał wystarczająco dużo czasu, by ułożyć strategię na dalszą część sezonu. W Boxing Day Kanonierzy zmierzą się w derbach z West Hamem United. Wtedy dostaniemy pierwszą odpowiedź, jak wykorzystał ten czas.
Przemysław Rudzki (CANAL+)