Już w niedzielę o 21.00 w CANAL+Sport El Clasico, w którym minimalistyczna i szczęśliwie wygrywająca Barcelona podejmie kontynuujący triumfalny pochód przez Europę Real. To jednak gospodarze mogą tym meczem przypieczętować mistrzostwo Hiszpanii.
Wspaniała drużyna, kontynuująca drugi sezon triumfalny pochód przez Europę i zachwycająca cały kontynent nowoczesnym, pełnym polotu futbolem, zagra w niedzielę na Camp Nou z zespołem męczącym się w kolejnych meczach z ligowymi słabeuszami, który jedyne co naprawdę potrafi to świetnie bronić, ale też tylko na krajowym podwórku, bo w rozgrywkach kontynentalnych nie umiał już stawić czoła żadnej porządnej ekipie. Tak wygląda panorama przed najbliższym hiszpańskim Klasykiem. Szkopuł w tym, że to ta druga ekipa, Barcelona, ma nad pierwszą, czyli Realem, dziewięć punktów przewagi w ligowej tabeli, a nie na odwrót, co byłoby oczywiste i logiczne. I jak tu zrozumieć futbol? Jak wytłumaczyć laikowi ten stan rzeczy? Głowią się nad tym piękne umysły, ale są na świecie, a zwłaszcza w futbolu sprawy, których rozum nie ogarnia. Jedną z nich jest właśnie ta.
Może najlepszym wyjaśnieniem będzie teoria bello di notte, czyli pięknych nocą? Akurat została stworzona na bazie przypadku jednego z najlepszych polskich piłkarzy w historii, Zbigniewa Bońka, który w Juventusie był właśnie taki, jaki dzisiaj jest Real. Gdy w rozgrywanych późną porą meczach Pucharu Mistrzów Krajowych albo w hitach krajowych, patrzył na niego cały świat, serce mu rosło, sił i energii przybywało, wznosił się na wyżyny i strzelał gole silnym rywalom. Ale w deszczowy wieczór w Stoke…, pardon: w duszne niedzielne popołudnie w Bari już mu się tak bardzo nie chciało, nie widział potrzeby trwonienia sił tak potrzebnych za kilka dni, na środę, by pospolitować się z przeciętniakami. Przechodził obok meczów; na szczęście Juventus miał Michela Platiniego, który w Serie A regularnie zdobywał tytuł króla strzelców (1983, 1984, 1985), pokonując z równą ochotą i zapałem bramkarzy lokalnych, co tych z międzynarodowego świecznika. Realowi kogoś takiego dziś brakuje, a już na pewno tropem Zibiego idzie Vinicius, który w lidze strzela gola co 265 minut gry, a w Champions co 102,5.
Real w formie z obu meczów z Liverpoolem to najlepszy zespół świata, główny faworyt do ponownego wygrania Ligi Mistrzów. Real z rozgrywanych na przełomie lutego i marca spotkań z Atletico, Barceloną i Betisem (strzelił w nich łącznie jednego gola), czy z wcześniejszych ligowych gier z Mallorcą, Sociedad, Osasuną, to zespół bezbarwny, na który trudno się patrzy, nawet niekreujący sobie jakiejś znaczącej liczby sytuacji bramkowych.
Paradoksalnie to zabrzmi, a może nawet kretyńsko, ale właśnie kłopoty Realu z czołowymi w końcu zespołami La Liga, jakimi są Barca, Atletico i Betis pokazały, jak niski jest jej poziom. Żaden z nich, poza Betisem we fragmentach, nie podjął z Realem takiej gry twarzą w twarz, jak Liverpool, żaden nie zaatakował – choć Xavi twierdzi, że jego akurat zaatakować chciał, ale nie umiał – wszystkie broniły się blisko własnej bramki. No i udało im się odnieść sukces, bo Real, nie mając przestrzeni do gry, nie potrafił jej napowietrzyć, rozbujać się, jak to dwa razy zrobił przeciwko The Reds.
To jasny drogowskaz dotyczący tego, jak może wyglądać El Clasico. Nawet jeśli Xaviemu barcelońskie DNA nie pozwoli z góry zdecydować się na taki futbol, jaki jego zespół uprawiał ostatnio w meczu z Realem w ramach Copa del Rey, to narzuci się on sam, pod wpływem wyższości piłkarskiej Merengues. Nolens volens pozostanie obrona Częstochowy, piłka znów będzie w posiadaniu Katalończyków przez circa 35 procent czasu gry, jak 2 marca. No, chyba że Ancelotti stanowczo nakaże swoim orłom siedzieć w gnieździe i tam czekać na gościa, to znaczy w tym przypadku gospodarza, bo mecz odbędzie się na Camp Nou. A po odzyskaniu piłki grać długie podanie do Viniciusa bądź Valverde, ewentualnie do stojącego tyłem do bramki Benzemy, by ten dalej przeniósł szybką akcję.
Barca w lidze jest zabójczo efektywna. Dziewięć razy wygrała 1:0 – mówi się ironicznie o unozerismo jako nowej religii Xaviego, którą przejął od Cholo Simeone – straciła tylko osiem goli, bramkarz Marc-Andre ter Stegen idzie na absolutny rekord w historii La Liga. Pewnie Xavi nie zna polskiego powiedzenia: zagrajmy na zero z tyłu, a „chłopacy” z przodu zawsze coś ukłują – ale dokładnie tak się dzieje w meczach jego Barcy. Z przodu bowiem gra tylu tak utalentowanych i po prostu świetnych chłopaków, że istotnie trzeba być bezlitosnym, zimnym Bayernem, żeby nie pozwolić im ukłuć ani razu, albo mieć dzikiego farta — w lidze na 25 meczów blaugrana tylko dwa razy nie strzelili gola. Ostatnio kłują Busquets, który podaje i Raphinha, który strzela, ale wcześniej robili to Robert Lewandowski, Ousmane Dembele, Pedri. Zawsze ktoś popisze się genialnym zagraniem, zawsze obrona rywala zaśpi choć raz. I tak to się toczy.
Real w lidze gra normalnie. Ma po 25 kolejkach 56 punktów, czyli tylko o jeden mniej niż przed rokiem. Ale wtedy był liderem tabeli z przewagą sześciu oczek nad drugą Sevillą. Oczywiście został mistrzem. Dziś problemem Los Blancos nie są oni sami, jest nim niewytłumaczalna passa Barcelony, wygrywającej minimalnie jeden po drugim mecze, których wygrać nie musi. Na zdrowy rozum ona nie może trwać do końca. Jeśli Real zwycięży na Camp Nou albo chociaż zremisuje, to nadal będzie miał szansę na tytuł, o ile oczywiście wierzyć starej maksymie, że bilans szczęścia w końcu, w skali całego sezonu, każdemu wychodzi na zero. Gdyby tak miało być, Barcelonę czeka wiosną seria meczów pechowo przegranych, w których Ter Stegen puści babole, a Lewy i koledzy będą obijać poprzeczki. Tylko że tak wcale się stać nie musi…
Dobre wiadomości przed niedzielnym El Clasico, które będzie można oglądać na antenach CANAL+, są takie, że nic nie stało się Karimowi Benzemie w trakcie strzelania gola Liverpoolowi i będzie mógł zagrać. Bez niego to by nie było to samo. Może wystąpić też Ferland Mendy, natomiast nie wyleczył się David Alaba. Fani Barcy nadzieje na to, że tym razem ich zespół będzie dłużej przy piłce niż ostatnio, wiążą z powrotem Pedriego, choć raczej zacznie on mecz na ławce. Nie wystąpi w ogóle Dembele. Przez lupę będzie oglądany Lewandowski, którego dopadł ostatnio bardzo rzadki kryzys: nie fizyczny, nie mentalny, nie strzelecki, lecz techniczny, bo piłka co rusz odskakuje Polakowi od nogi. Oczywiście starcie na odległość Lewego z Benzemą będzie smakiem tego meczu, ale chyba najciekawiej zapowiada się pojedynek Viniciusa z Ronaldem Araujo, który staje się powoli klasykiem samym w sobie.
Przed nami mecz, po którym naprawdę nie wiadomo czego się spodziewać. Może zdarzyć się wszystko, nie ma faworyta, nic, nawet 4:0 albo 0:4 nie będzie sensacją. Futbol, infierno sangriento (po angielsku: bloody hell).
Leszek Orłowski