Moja Niedziela cudów. Nowy serial CANAL+, czyli wehikuł czasu

Moja Niedziela cudów. Nowy serial CANAL+, czyli wehikuł czasu

20 grudnia 2025

„Niedziela cudów”, czyli nowy serial CANAL+, pozwala przenieść się do minionej epoki nie tylko w polskim futbolu.


Nowy serial „Niedziela cudów” to dla mnie prawdziwy wehikuł czasu. Pamiętam Studio S-13, którego słuchałem jednym uchem w swoim pokoju na warszawskim Ursynowie. Drugim słuchałem Iwony, swojej dziewczyny z podstawówki. Byłem nastolatkiem, wychowankiem Legii, który szedł do liceum im. Stefana Batorego, czyli szkoły średniej położonej najbliżej Łazienkowskiej. Chociaż juniorzy młodsi, którymi stawaliśmy się po etapie trampkarza, coraz częściej trenowali na Fortach Bema, zapominanej powoli przez czas i idącej w ruinę wojskowej bazie sportowej, do której jechałem kilkoma autobusami jakieś dwie godziny. Metro było melodią niedalekiej przyszłości. Płaciło się milionami, a nawet miliardami złotych. Szalała inflacja. Ale to były zmartwienia dorosłych. Przede mną były wakacje, oczywiście z piłką nożną, największą pasją mojego życia.


Niedziela cudów: gol za golem


Gole w Łodzi i Krakowie w meczach ŁKS-Olimpia Poznań i Wisła-Legia sypały się jak z rogu obfitości. Przy równej liczbie punktów o mistrzostwie decydował bilans bramkowy. W domu unosił się zapach niedzielnego obiadu. Stawiam na kotlety schabowe albo pyszną pieczeń z papryką, która była wybitnym daniem mojej Mamy. Emocji nie brakowało. Jak się okazało, ich kontynuacja pod kryptonimem „Cała Polska widziała” trwała kilka następnych tygodni.


Wiele różnych prawd


Tytuły sprawozdań sportowych były stanowcze i bezpośrednie. Np. „Tempo” z 21 czerwca 1993 roku: „Jak kurtyzana z klientem…”. Walne PZPN unieważniło wyniki meczów Legii i ŁKS, a przyznało tytuł Lechowi. Zrezygnowano z propozycji m.in. Zbigniewa Bońka i części tzw. środowiska, żeby rozegrać dodatkowy mecz pomiędzy zainteresowanymi na neutralnym stadionie, a spekulacjom nie było i nie będzie końca. Każdy ma swoją prawdę na temat „Niedzieli cudów”.


Szelest kreszu


Ten serial to dla mnie bardzo interesujący obraz epoki, w której dorastałem i to coraz bardziej świadomie. Przemiana zachodząca w Polsce po 1989 roku, coraz więcej kolorów, zagranicznych towarów, samochodów, filmów, wyjazdów. Ale przy okazji za duże, obciachowe garnitury w pastelowych kolorach i wielkie wzorzyste krawaty, wszędobylski szelest kreszu, rządy tandety, wolnej amerykanki na ulicach, osiedlach i w całym naszym biznesie. Pamiętam pana Janusza Romanowskiego, który zainwestował w Legię, przekształcając CWKS w ASPN (Autonomiczną Sekcję Piłki Nożnej), wydzielającą spod bezpośredniej kontroli sektora wojskowego pierwszą i drugą drużynę seniorów. Piłka młodzieżowa została w strukturach CWKS.

Bohaterowie na wyciągnięcie ręki


Moja pierwsza umowa w drugim zespole Legii, opiewająca już po denominacji na niecałe 90 złotych, była właśnie z ASPN-em. Gdy jako uzdolniony junior rozpocząłem treningi z rezerwami, grającymi w trzeciej lidze, pan Romanowski czasem wpadał na boczne boisko przy Łazienkowskiej, a za nim podążał asystent niosący telefon satelitarny wielkości małego telewizora. My jako młodzi szlifowaliśmy formę na tzw. Saharze, czyli piaskowo-błotnistym (w zależności od pory roku) boisku drugiej kategorii, więc byliśmy czasami całkiem blisko gwiazd pierwszej drużyny na czele z trenerem Januszem Wójcikiem, bohaterem IO w Barcelonie. Wojciech Kowalczyk, Leszek Pisz, Maciej Śliwowski, Dariusz Czykier, superwysoki Juliusz Kruszankin, albo Krzysztof Ratajczyk, budzący respekt, mocno zbudowany i wygolony na bokach, który jak wyglądał, tak grał – bez taryfy ulgowej dla napastników.


Niedziela cudów: piłka ze słoniem


Imponował nam sprzęt, który pojawił się w klubie, nowe piłki, które do tej pory widzieliśmy głównie w telewizji, a ja także w kolekcji pana Stefana Szczepłka, znakomitego dziennikarza, z którym mieszkałem w jednej klatce i miałem przywilej oglądać różne zagraniczne piłkarskie memorabilia z wielkich turniejów rangi Mundialu. Jedna z piłek w pierwszym odcinku „Niedzieli cudów” była moja. Wyhaczyłem ją po słoniku narysowanym markerem na łatce. Zazwyczaj piłki oznaczaliśmy inicjałami, ale ja miałem rysunek słonia od nazwiska. Łatwo było ją znaleźć w worku treningowym i podczas zajęć na boisku.


Sprzęt z drugiej ręki


My, młodzi, mieliśmy co sezon cień nadziei, że dostaniemy zgrane, markowe korki z cielęcej skóry po Marku Jóźwiaku albo Jacku Zielińskim. Rozmiar nie odgrywał wtedy decydującej roli, każde za duże i trochę za małe były w sam raz. Kupienie oryginalnych, skórzanych butów piłkarskich to było marzenie ściętej głowy albo niezbędna była niemała wtedy dla nastolatka fortuna. Polowanie na korki po zawodnikach jedynki było więc normą. Oczywiście pozostawał w rezerwie prężnie działający Stadion X-lecia z mnóstwem przeróżnych produktów zza wschodniej granicy. Ale marzeniem było posiadanie oryginalnych korków. Donaszanie dresów, sprzętu treningowego, używanie lekko wyeksploatowanych piłek po pierwszej drużynie stanowiło dla nas wielkie wyróżnienie.


W centrum wydarzeń


Innym wydarzeniem w naszym trampkarskim i juniorskim życiu było podawanie piłek na meczu mistrzowskim. Oczywiście obok samego widowiska, kręciły nas emocje. Patrzenie na trybuny z perspektywy piłkarzy, możliwość założenia fajnej bluzy sportowej wydawanej i po ostatnim gwizdku odbieranej przez magazyniera. Kopanie piłki w przerwie na głównej płycie, wspólny powrót do domu wieczornym, zatłoczonym, rozśpiewanym autobusem, a czasem nawet oberwanie pałą od policjantów na zatłoczonym przystanku. Podawanie piłek to był towar deficytowy, bo chętna była każda drużyna młodzieżowa. Pamiętam z perspektywy podającego piłki juniora rajd Marka Szemońskiego z 1994 roku, który dał Górnikowi gola w kolejnym sezonie i w kolejnym meczu z niezłą historią w tle.


Mix dresa i skejta


W Polsce 1993 roku postępowała transformacja. Wraz z nią prywatyzacja, restrukturyzacja, bezrobocie, inflacja, denominacja. Niezbyt interesujące rzeczy z punktu widzenia piętnastolatka. Średnio nas też interesowała cała afera z „Niedzielą cudów”, bo nasze życie toczyło się dalej w zawrotnym tempie. Wakacje minęły w okamgnieniu, zaczęła się szkoła średnia i nowy etap dojrzewania. Włączaliśmy walkmana, kupowaliśmy pirackie kasety na bazarze, nosiliśmy obciachowe szerokie spodnie. Wyglądaliśmy jak „mix dresa i skejta, a w tle boazeria” (cyt. Pezet). Graliśmy na komputerach u zamożniejszych kolegów, spędzaliśmy całe dnie na podwórku. I graliśmy w piłkę nożną na potęgę!


Niedziela cudów: niezwykły klimat serialu


„Niedziela cudów” to trzy odcinki serialu, które pozwolą Wam wskoczyć w wehikuł czasu i poczuć niesamowity klimat lat 90. Warto powspominać, co się wtedy działo w naszym życiu. Albo zapytać rodziców o ich wspominki z czasów szkolnych w okresie transformacji i kształtującego się w szalonym tempie wolnego rynku. Całkiem ciekawa podróż w czasie i… na czasie, bo boom na lata 80. i 90. trwa w najlepsze.

Udostępnij

Już przeczytane? Daj znać co myślisz o tym artykule!

Komentując akceptujesz regulamin.

GośćZmień
0/500