Klub, który do niedawna nie liczył się nawet we Francji, podbija Ligę Mistrzów. Brest udowadnia, że sensacje wciąż są możliwe.
Takie historie wszyscy lubią najbardziej. Kopciuszek, który potrafi utrzeć nosa bogatym. W tym sezonie na takie miano na skalę europejską bez wątpienia zasłużył Stade Brestois 29, czyli po prostu Brest. Klub, którego największym do niedawna sukcesem było zajęcie 8. miejsce w lidze francuskiej w 1987 roku, poprzedni sezon skończył sensacyjnie na podium. A w tym sezonie jest rewelacją najbardziej prestiżowych klubowych rozgrywek na świecie – Ligi Mistrzów.
Finistère – czyli z łaciny koniec ziemi. Tak nazywa się departament położony najbardziej na zachód we Francji, którego największym miastem jest portowe Brest. Wiecznie narażone na wiatry i deszcze znad Atlantyku. Wydawało się, że kibice tamtejszego klubu już zawsze będą wspominać drużynę z sezonu 1986/87, w której grali młodzi i obiecujący Paul Le Guen, Patrick Colleter oraz Vincent Guerin (cały tercet zdobywał w 1994 roku mistrzostwo w barwach PSG), czy też fakt, że na początku lat 90. ubiegłego wieku grał tam rewelacyjny David Ginola. W 1991 roku Ginola odszedł do Paryża, Brest zaś zbankrutował i tułał się po ligach amatorskich aż do 2004 roku, kiedy awansował do drugiej ligi. Od tamtej pory balansował na granicy Ligue 1 i Ligue 2 (z przewagą drugiej ligi) i walczył, by na stale zadomowić się w Ligue 1.
Przełomowy okazał się 2016 rok. Wtedy to Denis Le Saint został prezesem, a Gregory Lorenzi, w wieku 32 lat, dyrektorem sportowym. Ten pierwszy wraz z bratem Gerardem przejął stworzoną w latach 50. rodzinną firmę spożywczą. Bracia efektywnie zarządzali przedsiębiorstwem, które dziś może się pochwalić 900 mln euro obrotu i zatrudnia 2800 pracowników. Z kolei Lorenzi, pochodzący z Korsyki, posadę objął od razu po zakończeniu kariery w drugoligowym wówczas Brest. Jak się później okazało, jest skrojony do tej roboty.
Po powrocie do francuskiej elity w 2019 roku Brest miało zawsze jeden z niższych budżetów w lidze. W pierwszym sezonie po awansie najniższy. Mimo to cel w postaci utrzymania udawało się za każdym razem osiągać. W dużej mierze dzięki bardzo rozsądnym transferom Lorenziego. Największy kryzys pojawił się w sezonie 22/23. Po 10 kolejkach zespół zamykał tabelę. Michel Der Zakarian, ówczesny szkoleniowiec, stracił posadę. Był październik, jednak w klubie nie spieszono się z wyborem nowego szkoleniowca. Ten pojawił się dopiero w styczniu i był to wybór sensacyjny.
Dziś już wiemy, że to był strzał w „10”. Trenerem został Eric Roy, były piłkarz m.in. Nice, Marsylii, Sunderlandu czy Rayo Vallecano, który wrócił na trenerską ławkę po ponad 11 latach przerwy! W międzyczasie był dyrektorem sportowym w Nice, Lens i Watfordzie, ekspertem telewizyjnym, ale nikt nie wpadłby na pomysł, by zaoferować mu znowu pracę trenera. Poza Lorenzim oczywiście! Wyniki od razu się poprawiły. Z 17. miejsca Roy wywindował ostatecznie zespół na 14. lokatę z przewagą 8 punktów nad strefą spadkową. To, czego dokonał w kolejnym cyklu rozgrywkowym, przeszło wszelkie oczekiwania. Sezon 23/24 Brest skończyło na podium (mimo 4. wśród najniższych budżetów w lidze). Pierwszy raz w historii wywalczyło przepustkę do europejskich pucharów. I to od razu do Ligi Mistrzów! Latem klub zmierzył się z dwoma problemami: jak skromnymi środkami zbudować kadrę, która byłaby w stanie łączyć Ligę Mistrzów i Ligue 1 oraz gdzie rozgrywać mecze w LM. Stary stadion Francis Le Ble, najgorszy w całej lidze, nie spełniał bowiem wymagań tych elitarnych rozgrywek.
Pierwsze zadanie wziął na swoje barki Lorenzi. Rozsądne wypożyczenia – to był pomysł na letnie okno transferowe. Pozyskano 13 zawodników - 3 transfery definitywne, 2 zawodników „z kartą na ręku” i aż 7 wypożyczeń. 12 z nich grało już we Francji, wszyscy są frankofonami. Brest to zresztą najbardziej francuski zespół w lidze co ma duży wpływ na dobrą atmosferę w drużynie. Nie ma podziału na językowe grupki. Jest jeden zespół.
W kwestii stadionu trzeba było szukać wsparcia u rywali zza miedzy: Rennes, Nantes czy Guingamp. Wybór padł na to ostatnie miasto i stade du Roudourou, oddalony od Brestu o jakieś 100 km. To również okazało się dobrą decyzją. Kameralny obiekt mieszczący 18 tysięcy kibiców, na którym gra 2-ligowy En Avant Guingamp, stał się prawdziwym drugim domem dla zawodników i kibiców uczestnika LM.
W grudniu urodził się nawet pomysł, by mecze fazy pucharowej rozgrywać na 80-tysięcznym Stade de France, bo w tej drużynie zakochała się cała Francja i podparyski obiekt można by zapełnić, zarabiając przy okazji pokaźną gotówkę. Pomysł nie przypadł jednak do gustu ani kibicom Brest, ani zawodnikom. Działacze musieli się wycofać z tej świetnej pod względem biznesowym idei. Pokazując, że również dla nich pieniądze to nie wszystko.
Nie brakowało obaw co do postawy Brest w Lidze Mistrzów. Tymczasem mały klub z Bretanii okazał się rewelacją rozgrywek. Trzeba uczciwie przyznać, że dużą rolę odegrało tu losowanie. W 3 z 4 pierwszych meczów Brest grało z zespołami, które były zdecydowanie w jego zasięgu. Sturm Graz, Salzburg i Sparta Praga to po prostu bardzo przeciętne drużyny i Brest potrafiło to wykorzystać. Do tego doszedł remis z mistrzem Niemiec Bayerem i heroiczny zwycięski bój z PSV. W efekcie podopieczni Erika Roy zgromadzili 13 punktów. Tylko dwa zespoły zdobyły ich więcej po 6 kolejkach: Liverpool i Barcelona, z którą Brest poniósł jedyną porażkę w pamiętnym meczu z 100 i 101. golem Roberta Lewandowskiego w LM. Przed podopiecznymi Roy jeszcze wyjazd na mecz z Szachtarem i wisienka na torcie – konfrontacja z Realem.
Obawy związane z koniecznością łączenia Ligue 1 z Ligą Mistrzów nie okazały się bezpodstawne. Na półmetku ligi Brest miało na koncie 9 porażek, czyli o 2 więcej niż w całym poprzednim sezonie. Eric Roy nie raz narzekał, że jego podopieczni w lidze nie zawsze pokazywali takie zaangażowanie, jak w LM. Dodatkowym utrudnieniem były liczne kontuzje kluczowych graczy. W dwóch ostatnich kolejkach jego podopieczni stanęli jednak na wysokości zadania, pokonując kolejno Lyon i Rennes. Z przewagą 8 pkt nad miejscem barażowym ekipa z Bretanii może spokojnie przygotowywać się do bojów w europejskim pucharze.
Bez względu na dalsze wyniki Brest w Lidze Mistrzów ten czas zostanie przez ich kibiców zapamiętany na zawsze. „Nie skupiam się tylko na osiągniętym wyniku, ale także na emocjach, które przekazaliśmy naszym kibicom. My również, jeśli chodzi o emocje, przeżyliśmy coś wyjątkowego. Trudno było zrobić coś więcej” – powiedział w grudniu Eric Roy. Jeden z fanów zespołu dodał: „Życzę każdemu kibicowi takiego małego klubu jak nasz, by przynajmniej raz w życiu przeżył to, co my przeżywamy. Wiemy, że to prawdopodobnie mogło się wydarzyć tylko raz. Tym bardziej potrafimy to docenić” Wkrótce przekonamy się, ile fantastycznych emocji są jeszcze w stanie zaoferować sobie i kibicom piłkarze bretońskiego klubu. Niewykluczone, że nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa.
AUTOR: RAFAŁ DĘBIŃSKI (CANAL+SPORT)
Twój komentarz pozostanie anonimowy i tylko do wiadomości Redakcji CANAL+ Blog. Komentując akceptujesz regulamin.