Od tego sezonu polski kibic ma trzy argumenty, by śledzić mecze Lens. Nazywają się Przemysław Frankowski, Adam Buksa i Łukasz Poręba. Jak wygląda ich sytuacja kilka tygodni przed startem mundialu?
Obecność Polaków na północy Francji nie jest niczym zaskakującym, wyemigrowało tu – głównie do pracy w kopalniach – ponad pół miliona rodaków. Ich potomkowie żyją tam do dziś. W samym Lens łatwo natknąć się na polskie ślady. Polsko brzmiące znajdziemy w sztabie medycznym (Eric Furmaniak i Julien Kunsztowicz), a najlepszym strzelcem w historii klubu jest Eric Sikora.
Teraz swoją kartę w krwisto-złotych barwach zapisuje Przemysław Frankowski. Jego wejście do Ligue 1 było piorunujące, przez wiele miesięcy mógł się chwalić zdecydowanie lepszymi liczbami goli i asyst niż Leo Messi. Większość meczów rozpoczynał jako lewy wahadłowy w systemie z trzema środkowymi obrońcami. Z miejsca stał się poważnym kandydatem do gry w kadrze na tej newralgicznej pozycji. Lens napędzane efektywną pracą „tłoków” (tak we Francji mówi się o wahadłowych) było jedną z rewelacji sezonu. Jonathan Clauss wypromował się do reprezentacji Francji, odszedł do Marsylii, a nazwisko Seko Fofany jest w notesie każdego poważnego dyrektora sportowego.
Nowy sezon to nowe zadania dla wychowanka Lechii Gdańsk. Po odejściu Claussa zajął miejsce na prawej stronie, a jego konkurentem został bardzo dynamiczny i wydolny Jimmy Cabot. Były momenty w sezonie, gdy to on zaczynał mecze na boisku, a Frankowski na ławce rezerwowych. Cabot w połowie października zerwał więzadła w kolanie i ten sezon ma już z głowy. Polak ma więc abonament na grę na prawym wahadle, a trener Haise lekki ból głowy, bo Frankowskiemu brakuje zmiennika. Ten może się przydać, bo w meczu 12. kolejki ligi francuskiej z Marsylią Polak złamał nos. Kilka dni później przeszedł zabieg. Do gry ma wrócić błyskawicznie, ale w ograniczającej widoczność masce. - W Marsylii nie nastawiono mi nosa, dlatego potrzebna była dodatkowa ingerencja lekarzy. Jestem trochę opuchnięty, wyglądam tak, że na nadchodzące Halloween nie ma potrzeby szukania dodatkowego przebrania. Nigdy wcześniej nie grałem w masce, ale skoro Kamil Grabara tak dobrze sobie w niej radzi jako bramkarz to poproszę go o kilka cennych rad – tak nieszczęśliwy wypadek komentuje Frankowski.
W obecnych rozgrywkach Frankowski nie ma liczb, które można porównywać z dorobkiem Messiego. Tylko dwie asysty w 12 meczach to wynik skromny, zwłaszcza u zawodnika, który wiele razy dośrodkowuje ze stałych fragmentów gry. Było kilka szans na strzelenie gola, ale zawodziła precyzja. Tylko 2 z 13 oddanych dotychczas strzałów były celne, a skumulowany współczynnik xG jest na poziomie 0,7. – Wynika to trochę z naszego sposobu grania, zdecydowanie częściej atakujemy lewą stroną, tam lubi schodzić Seko Fofana i robić przewagę – tłumaczy Frankowski. Polak zrobił postęp w grze defensywnej, ustawieniu się, współpracy ze stoperami. Rzadko podejmuje próby dryblingu, lepiej czuje się, gdy ma przestrzeń i może wykorzystać wrodzoną szybkość.
Człowiek, który sprowadzał Frankowskiego do Lens, już tam nie pracuje. Florent Ghisolfi wybrał Niceę, gdzie będzie dysponował o wiele większym budżetem na transfery i pensje. Na północy Francji zapamiętają go jak Midasa. Nieoczywiste, ale dobrze przemyślane ruchy pozwoliły zbudować mocny zespół przy ograniczonym budżecie, a także zarobić solidne pieniądze. To Ghisolfi wynalazł i sprowadził za darmo Johnatana Claussa, który 2 lata po debiucie w Ligue 1 jest pewniakiem do gry na mundialu w drużynie obrońcy tytułu. To Ghisolfi wziął za darmo Loica Bade - rok później Rennes płaciło za niego blisko 20 milionów euro. On też przekonał do gry w Lens Seko Fofanę (kupiony z Udinese za rekordowe dla klubu 8,5 mln euro), bezapelacyjnego lidera zespołu, piłkarza wycenianego na kilkadziesiąt milionów euro. Nim Ghisolfi ruszył na Lazurowe Wybrzeże, zdążył przeprowadzić dwie transakcje z udziałem Polaków. Adam Buksa i Łukasz Poręba przychodzili do klubu z różnym statusem, ale łączy ich znak jakości przyznany przez byłego dyrektora sportowego. A on w ocenie potencjału piłkarzy mylił się bardzo rzadko.
Przeprowadzka Buksy na północ Francji ma wiele logicznych argumentów. Podążał szlakiem wydeptanym przez Frankowskiego, trafiał do klubu preferującego ofensywną grę, gdzie na boisku niemal zawsze jest miejsce dla dwóch napastników. Przyszedł do ligi, która świetnie promuje piłkarzy, ale przede wszystkim oswaja ich z tempem i intensywnością grania wyższymi niż w MLS. Do pełni szczęścia brakowało tak naprawdę tylko ekspozycji w europejskich pucharach, jednak na papierze ruch Buksy wydawał się logiczny. Czerwcowy uraz wykluczył go z przygotowań z zespołem. Liga ruszyła, a on ciągle dochodził do pełnej sprawności. Gdy zaczął trenować, ugruntowaną pozycję mieli już rywale do miejsca w składzie: Lois Openda i Florian Sotoca. Obaj zaliczyli bardzo udany początek sezonu – Belg trafiał w czterech ligowych meczach z rzędu, a Sotoca osiągnął życiową formę. Ligę zaczął od hattricka z Brestem, w kolejnych meczach zaliczał asysty lub gole, pod nieobecność Fofany nosił nawet opaskę kapitana.
W takich okolicznościach Buksa miał utrudniony start – zadebiutował dopiero w siódmej kolejce, ale jego kolejne wejścia z ławki były bezbarwne. Nie oddał strzału, głównie walczył o piłkę tyłem do bramki przeciwnika. Bardziej konkretny był inny zmiennik – Wesley Said i na dziś to on jest numerem 3 w hierarchii trenera. Buksa nie został powołany na wrześniowe zgrupowanie reprezentacji – to był czas na regularne treningi z zespołem, wzmocnienie się i budowanie formy. Piłkarz zapowiadał, że jej szczyt ma przyjść w listopadzie i grudniu. Będzie o to trudno, bo znów przyplątał się uraz stopy. Na razie francuska przygoda Buksy to opowieść o poszukiwaniu straconego czasu.
Zupełnie inna jest historia Łukasza Poręby. Wychowanek Zagłębia Lubin trafił do Lens latem, uczestniczył w całych przygotowaniach, grał w sparingach i zbierał pochwały. Seko Fofana porównywał go do Marcelo Brozovicia, inni koledzy dostrzegali podobieństwo do Miralema Pjanicia. Trochę żarty — trochę komplementy dla zawodnika, który dobrze wykorzystał ostatnie miesiące. Można nawet odnieść wrażenie, że we Francji jest obecnie ceniony wyżej niż w Polsce. Z Ekstraklasy wyjeżdżał jako piłkarz dość bezbarwny, nieposiadający cechy wyróżniającej go spośród innych środkowych pomocników. W Lens doceniają rozumienie gry, agresywny doskok do rywala, nie bez znaczenia była też opaska kapitana w meczach reprezentacji U-21.
– Łukasza wszyscy mocno chwalą, widząc, jak szybko robi postępy. Na początku był „rozbiegany”, ale po wskazówkach od sztabu porusza się po boisku o wiele rozsądniej. Uderzające podobieństwo do Pjanicia do czegoś zobowiązuje – tak o Porębie mówi Przemysław Frankowski. Agent wychowanka Zagłębia potwierdził, że Ghisolfi doskonale odrobił pracę domową. Wiedział, jakim piłkarzem jest Poręba i jak jego umiejętności może wykorzystać trener. Gdy kontuzjowany był Seko Fofana, Polak dostał poważniejszą szansę – można go było oglądać w trzech kolejnych meczach w wyjściowym składzie, w debiucie z Lorient zaliczył nawet szczęśliwą asystę. Zaprezentował się solidnie, a trener Haise wie, że rozwój piłkarza idzie w dobrą stronę. Oczywiście w kolejce do grania Poręba jest za Fofaną, Samedem i Onaną, ale to nie czas, by w panice sprawdzać, czy trawa jest zieleńsza gdzie indziej.
A najbliższa okazja, by sprawdzić, w jakiej formie są nasi rodacy już w piątek, 28 października w domowym meczu z Tuluzą (piątek, 21.00, transmisja w CANAL+Family).
autor: Krzysztof Marciniak [CANAL+]