Za czasów Romana Abramowicza kolekcja trofeów na Stamford Bridge rosła tak szybko, jak liczba zwalnianych menedżerów. Nowi właściciele klubu chcą skierować go na ścieżkę harmonijnego rozwoju, jednak doświadczenia obecnego sezonu pokazują, że nie będzie to ani proste, ani bezbolesne.
Chelsea pożegnała 2022 rok na dziewiątym miejscu w tabeli Premier League, ze stratą dziewiętnastu (!) punktów do liderującego Arsenalu, choć latem wydała na transfery oszałamiające pieniądze – ponad 250 milionów funtów. Konsorcjum z Toddem Boehlym na czele, które w połowie roku kupiło klub od objętego sankcjami Abramowicza, szybko przekonało się, że w futbolu – tak jak w świecie funduszy inwestycyjnych – można łatwo się sparzyć.
Świadczy o tym zwolnienie Thomasa Tuchela zaledwie kilka dni po zamknięciu okienka transferowego, w którego trakcie Boehly – jako tymczasowy dyrektor sportowy – starał się zadowolić niemieckiego menedżera. Chelsea weszła w sezon ospale, po nieudanym okresie przygotowawczym (z dzisiejszej perspektywy klęska 0:4 z Arsenalem w lipcowym sparingu wyrasta na symbol), a czarę goryczy przelała porażka 0:1 z Dinamem Zagrzeb w pierwszej kolejce Ligi Mistrzów. Po zwolnieniu Tuchela wyszły na jaw informacje, że na linii Niemiec – nowi właściciele klubu zgrzytało od paru miesięcy, ponadto Tuchel miał stracić część szatni. Kombinacja tych czynników w poprzedniej erze Chelsea kończyła się w jeden sposób: rozstaniem z menedżerem. Z tej perspektywy pożegnanie Tuchela było iście „Abramowiczowym” ruchem ze strony właścicieli, którzy chcą zarządzać klubem w zupełnie inny sposób.
Oglądaj Premier League w CANAL+ online
Kierunek ten widać wyraźnie w wyborze następcy Tuchela. Graham Potter uchodzi za „budowniczego”, podczas gdy Niemca wypadałoby sklasyfikować jako „wynikowca”. Po czterech miesiącach pracy Anglika trzeba również dodać, że – wbrew nazwisku – nie jest czarodziejem. Początek miał obiecujący, zarówno pod względem wyników (6 zwycięstw i 3 remisy), jak i gry (wróciła płynność w ataku). Ostatnie tygodnie przed przerwą na mundial pokazały jednak, że nawet nowa miotła jest bezradna wobec bałaganu, który nawarstwiał się latami. Oczywiście, jak echo wraca więc pytanie, czy zwolnienie Tuchela było błędem. Istota problemu leży jednak gdzie indziej: błędem byłoby zakładanie, że rozstanie się z Tuchelem, rozwiąże wszelkie bolączki.
Potter przejął kadrę budowaną bez większej spójności, z piłkarzami ściąganymi za kadencji Roberto Di Matteo, Antonio Conte, Maurizio Sarriego, Franka Lamparda oraz Tuchela. Drużynie brakuje kreatywności w drugiej linii oraz skuteczności w ofensywie, ponadto staje się zaskakująco bezradna, gdy rywale podejdą do niej agresywniej. Rozczarowują letnie wzmocnienia – doświadczeni Kalidou Koulibaly, Pierre-Emerick Aubameyang oraz, w nieco mniejszym stopniu, Raheem Sterling. Ekipa z Londynu traci też mnóstwo atutów pod nieobecność kontuzjowanych Reece’a Jamesa, Bena Chilwella i N’Golo Kante (od 1 grudnia 2021 roku The Blues rozegrali tylko jeden mecz ze wspomnianą trójką w wyjściowym składzie!). Pierwotnym celem dla Grahama Pottera miało być miejsce w Top Four, ale patrząc na grę Chelsea oraz silną konkurencję w Premier League, staje się to coraz mniej prawdopodobne.
Ewentualne niepowodzenie nie zmieni jednak kierunku, w którym podąża zespół ze Stamford Bridge, co najwyżej spowolni ten proces. Nowi właściciele byli zaskoczeni in minus strukturą organizacyjną klubu, więc szybko przeszli do działania. Dyrektorami technicznymi zostali Christopher Vivell i Lawrence Stewart (wcześniej pełnili tę funkcję
odpowiednio w RB Lipsk i AS Monaco), a w dziale transferów i skautingu na posadach dyrektorskich pojawili się Joe Shields (z Southampton) oraz Paul Winstanley (z Brighton). Z ich pomocą Chelsea ma stać się najbardziej innowacyjnym klubem świata – czymś w rodzaju połączenia Lipska, Salzburga oraz Brighton pod względem operacyjnego know-how, tylko w największej skali.
Perspektywa ta koresponduje z planem Vision 2030, nakreślonym dwa lata temu dla działu, który akurat od dawna funkcjonuje znakomicie – akademii. Chodzi o sprowadzanie do Chelsea najbardziej utalentowanych piłkarzy świata – z myślą o wzmacnianiu pierwszego zespołu, ale także po to, by razem z nimi rośli wychowankowie klubu, podążający szlakiem wytyczonym przez Masona Mounta czy Reece’a Jamesa. Boehly i spółka przyjęli (oraz przejęli) plan z wielkim entuzjazmem, o czym świadczą transfery Gabriela Sloniny, Cesare Casadeiego, Omariego Hutchinsona, Carneya Chukwuemeki czy Davida Datro Fofany (ten ostatni sprowadzony na początku stycznia): zawodników o sporym potencjale, którzy za kilka lat mają stać się filarami nowej Chelsea.
Czy tak będzie – i czy ich menedżerem pozostanie Graham Potter – przekonamy się w perspektywie długoterminowej. Patrząc natomiast na obecne problemy The Blues, niewykluczone, że łatwiejsza droga do pozostania w Lidze Mistrzów (choć nadal ekstremalnie trudna!) prowadzi przez… wygranie obecnej edycji Champions League. To, rzecz jasna, scenariusz z gatunku science-fiction, choć przećwiczony dwa lata temu przez Thomasa Tuchela – i to z powodzeniem.
Od czasu ostatniego mistrzostwa Anglii w 2017 roku Chelsea stała się drużyną pucharową. Jeśli próbowała rywalizować o tytuł, wypisywała się z walki w okolicach grudnia. W tym samym czasie wygrała Ligę Mistrzów, Ligę Europy i Puchar Anglii (później trzykrotnie osiągała finał FA Cup), wystąpiła też dwa razy w finale Pucharu Ligi. The Blues mają sporo mankamentów, ale nie sposób odmówić im doświadczenia w rywalizacji pucharowej (tej, w przypadku Champions League, brakuje za to… Potterowi). Pierwszą przeszkodą Chelsea w 1/8 finału LM będzie Borussia Dortmund – istnieje szansa, że londyńczycy podejdą do rywalizacji z BVB ze zdrowymi Jamesem i Chilwellem oraz nowymi zawodnikami, ściągniętymi w styczniowym oknie transferowym (Enzo Fernandezem?).
Na razie fani Chelsea, przyzwyczajeni do sukcesów instant, muszą uzbroić się w cierpliwość: słowo, którego niemal nie używali przez dwadzieścia poprzednich lat. Aby okiełznać postabramowiczowy chaos, zarówno na boisku, jak i poza nim, potrzeba najcenniejszej waluty. I nie chodzi o dolary, euro czy funty, bo tych nowym właścicielom klubu nie brakuje – pod tym względem niewiele się nie zmieniło. Najważniejsze pytanie brzmi, czy klub z zachodniego Londynu zrozumiał wreszcie, że czas… to pieniądz.
autor: Grzegorz Kaczmarczyk [CANAL+]