Gdyby nie awans do fazy pucharowej Champions League i wcześniejsze wspomniane zasługi, nikt by się dziś z Kloppem w programach publicystycznych takich jak
Jej Wysokość Premier League (najbliższe wydanie w poniedziałek o 20.00 w CANAL+Sport) nie patyczkował. Porażki ze słabeuszami — Nottingham Forest i Leeds, i to jedna po drugiej, strata aż 15 punktów do lidera angielskiej ekstraklasy i zaledwie pięć punktów przewagi nad strefą spadkową najzwyczajniej w świecie nie przystoją potentatowi z Anfield. I te wahania formy. Gdy porówna się występy w europejskich pucharach z postawą w lidze, gdy spojrzy się, co wyprawiają piłkarze w pierwszych połowach ligowych meczów (gdyby mecze trwały 45 minut, Liverpool byłby w tabeli na miejscu spadkowym!) i przypomni się, że piłkarze Kloppa na wyjeździe w Premier League jeszcze nie odnieśli zwycięstwa, nasuwa się porównanie z bohaterem słynnego thrillera „Dr Jekyll i Mr Hyde”, czyli człowiekiem o dwóch twarzach. No bo przecież ten sam zespół, który męczy się i cierpi w meczach z beniaminkami, potrafił pokonać Manchester City i Napoli, a Bournemouth i Rangers FC nawet rozgromić.
A co na to sam Klopp, który ostatnio bił się w piersi, po tym, jak sam, po raz pierwszy w karierze obejrzał czerwoną kartkę (za zniewagę sędziego podczas meczu z Manchesterem City)? Wie, że Liverpool krwawi i trzeba ten krwotok zatamować, zdaje też sobie sprawę, że bez stabilizacji wyników nie ma szans na miejsce w top 4. Słusznie również zauważa Niemiec, że praca menedżera nie polega na wznoszeniu trofeów i napawaniu się komplementami ze strony dziennikarzy i kibiców, ale przede wszystkim na stawianiu czoła przeciwnościom. I uspakaja, że nie jest ani przemęczony, ani wypalony.