11. kolejka przeszła już do historii. Największą jej niespodzianką było potknięcie Lecha. Oto skróty najciekawszych meczów Ekstraklasy.
11. kolejka Ekstraklasy zaczęła się od trzęsienia ziemi. Puszcza Niepołomice, która na stadionie Cracovii nie zwykła przegrywać, dostała tęgie lanie od beniaminka z Katowic. GieKSa strzeliła Michałowi Perchelowi, 17-letniemu bramkarzowi, aż sześć goli, a z przebiegu meczu i tak można to uznać za najmniejszy wymiar kary. Dla niepołomiczan była to najwyższa porażka w historii występów na szczeblu centralnym. Nigdy w karierze tak wysoko nie przegrał również jej trener Tomasz Tułacz. Katowiczanie z kolei odnieśli najwyższe wyjazdowe zwycięstwo w historii występów w Ekstraklasie i wyrównali najwyższy wynik odniesiony kiedykolwiek w najwyższej lidze. Kto mógł się spodziewać aż takiej różnicy klas?
Stal Mielec kiepsko rozpoczęła sezon, ale zmiana trenera, do jakiej doszło na Podkarpaciu przed miesiącem, zaczyna przynosić owoce. Zawodnicy Janusza Niedźwiedzia w trzech meczach pod jego wodzą zdobyli siedem punktów. W miniony weekend ograli u siebie Lechię Gdańsk, choć do przerwy to goście prowadzili po debiutanckiej bramce Dominika Piły w Ekstraklasie. Do wyrównania doprowadził Piotr Wlazło, a w samej końcówce, pierwszym kontaktem z piłką, wygraną gospodarzom dał Łukasz Wolsztyński, wprowadzony na boisko ledwie 40 sekund wcześniej. Mielczanie dzięki temu zwycięstwu wyskoczyli ze strefy spadkowej, wciągając do niej Lechię.
GKS Katowice zszokował w tej kolejce, ale chyba nie mniej zaskakująca była wygrana drugiego z nowych zespołów w lidze. Motor Lublin zdołał zrehabilitować się za niedawne odpadnięcie z Pucharu Polski z III-ligową Unią Skierniewice, ogrywając przy Bułgarskiej lidera. Lech w tym sezonie dotąd nie pozwolił nikomu wywieźć z własnego terenu choćby punktu, a gola nie stracił od sierpniowej rywalizacji z Lechią. Teraz też wszystko zapowiadało gładką wygraną graczy Nielsa Frederiksena, którzy prowadzili po golu Mikaela Ishaka i przez pierwsze pół godziny grali koncertowo. Później jednak do głosu doszła ekipa Mateusza Stolarskiego i odniosła sensacyjne zwycięstwo. Dla Lecha to przerwanie serii sześciu kolejnych zwycięstw, które spowodowało, że przewaga nad drugim Rakowem stopniała do dwóch punktów.
Przedziwny przebieg miało niedzielne spotkanie Śląska Wrocław z Cracovią. Już po ośmiu minutach gospodarze prowadzili dwiema bramkami, co zwiastowało powtórkę z wiosennego spotkania tych drużyn, gdy zmierzający po wicemistrzostwo gospodarze rozbili ekipę Dawida Kroczka 4:0. Nie na darmo jednak Pasy są najlepiej odrabiającym straty zespołem w lidze. Goście nie podłamali się i zdołali odwrócić losy meczu, zdobywając aż cztery bramki. Krakowianie powrócili tym samym na podium po niedawnej wpadce ze Stalą Mielec (1:1). W tym sezonie z wyjazdów przywieźli piętnaście punktów na osiemnaście możliwych. Śląsk z kolei znajduje się w coraz bardziej opłakanym stanie. Po dziewięciu rozegranych meczach wciąż jest jedynym w lidze zespołem bez zwycięstwa.
Do hitowo zapowiadającego się starcia pucharowiczów doszło na koniec kolejki w Białymstoku. Jagiellonia i Legia, opromienione dobrym startem w Lidze Konferencji, chciały powtórzyć udany wynik w lidze. Udało się to jednak połowicznie, bo na Podlasiu doszło do remisu. Gospodarze prowadzili po bramce niezawodnego Jesusa Imaza, ale na jego trafienie po przerwie odpowiedział Marc Gual, były król strzelców Ekstraklasy w barwach Jagiellonii. Z powodu dwóch straconych punktów mniej pewnie rozpaczają mistrzowie Polski, którzy odrobili nawet jedno oczko do prowadzącego Lecha i do lidera tracą tylko trzy punkty. Legia dystans do czołówki ma już niebezpiecznie wysoki, bo nawet od podium dzieli ją już siedem oczek. A największe obciążenia tej jesieni po przerwie na kadrę dopiero się dla niej zaczną.
AUTOR: MICHAŁ TRELA (CANAL+SPORT)