Za wynik osiągnięty jesienią, w skali szkolnej, Legia Warszawa zasłużyła na 4+. Za zawartość gry, jakość meczów, najwyżej na mocną tróję.
33 rozegrane mecze. Sześć punktów straty do lidera w Ekstraklasie. Siódme miejsce w Lidze Konferencji i bezpośredni awans do 1/8 finału tych rozgrywek. A także awans do ¼ finału Pucharu Polski. Tak pokrótce, w liczbach, wyglądała pracowita jesień piłkarzy Legii Warszawa, którzy w piątek rozpoczęli urlopy. Nie za długie. 2 stycznia bowiem podopieczni Goncalo Feio wracają do treningów. To jaka była ta jesień?
Nie da się na to pytanie odpowiedzieć jednoznacznie. Trzeba przyznać, że pod względem wyników była dobra, skoro Legia pozostaje w grze na trzech frontach i dzięki potknięciom Lecha w końcówce roku zachowała realne szanse na wyczekiwane w stolicy od 2021 roku mistrzostwo Polski. Od początku tych rozgrywek drużyna Feio miała jednak problemy.
Pokaż mi drugą linię, a powiem Ci, jaki masz zespół. To powiedzenie zna każdy. Tymczasem latem Legia straciła dwóch kluczowych piłkarzy środka pola: Josue i Juergena Elitima. O ile odejście Portugalczyka było zaplanowane i wymuszało zmianę sposobu gry Legii, tak bardzo zespół był od niego uzależniony, o tyle kontuzja Kolumbijczyka musiała być dla Feio ciosem. Elitim był bowiem wiosną najlepszym zawodnikiem warszawskiej ekipy. Na pozycję numer 6 zaklepano już zimą Claude’a Goncalvesa, który na tej pozycji miał być „kozakiem”. Już wiemy, że nie jest. Co więcej, latem problemy z kolanem miewał Bartosz Kapustka, więc formą na początku sezonu nie imponował.
Atak Legii miał straszyć rywali. Jean-Pierre Nsame, wypożyczony z Como trzykrotny król strzelców ligi szwajcarskiej, typowany był na króla strzelców naszej ligi. Uzupełnieniem przy grze dwójką napastników miał być Migouel Alfarela. Do tego Tomas Pekhart i Marc Gual, byli królowie strzelców Ekstraklasy. Na papierze wyglądało to niezwykle obiecująco. Rzeczywistość brutalnie zweryfikowała te przewidywania. Ściągnięcie Nsame okazało się kompletną klapą. Alfarela pozostaje zagadką, bo trudno ocenić napastnika, który gra mało, a na swojej pozycji jeszcze mniej. Z kolei Pekhart czasy świetności ma już dawno za sobą. W drugiej części sezonu atak Legii opierał się już tylko na Gualu. Dla zespołu, który walczy na trzech frontach, to po prostu niepoważne.
Piłka ma to do siebie, że o ostatecznych ocenach decydują czasami szczegóły, wyniki poszczególnych meczów. Jak byśmy dziś ocenili jesień Legii, gdyby nie gol Radovana Pankova w rewanżowym spotkaniu z Brondby? Gol na wagę zwycięskiego remisu dającego awans do kolejnej rundy eliminacji Ligi Konferencji był jedynym celnym strzałem Legii w tamtym spotkaniu. Dodajmy spotkaniu fatalnym, w którym zespół z Łazienkowskiej 3 był o dwie klasy słabszy i miał furę szczęścia.
„W zawodzie trenera najważniejsze jest szczęście – ja je mam” Tak mawiał Jose Mourinho. Jego mniej znany rodak prowadzący dziś Legię mógł tak sobie pomyśleć po spotkaniu z Duńczykami. Ciekawe za to, co myślał, gdy pokazywał środkowy palec kibicom Brondby? Najwyraźniej w tamtym momencie emocje nie po raz pierwszy odebrały mu rozum. Niejeden europejski klub po czymś takim zwolniłby dyscyplinarnie swojego pracownika. Legia jednak nie miała planu B. A że dyrektor sportowy Jacek Zieliński musiał bronić swojego wyboru, Feio się „upiekło”.
Drugi raz „upiekło” mu się po wrześniowej przerwie na mecze reprezentacji. Legia przegrała z Rakowem i Pogonią oraz zremisowała z Górnikiem. Chociaż huczało od plotek o potencjalnym zwolnieniu szkoleniowca, Feio zachował posadę. Czy dlatego, że Legia wciąż nie miała planu B, czy może dlatego, że przy Łazienkowskiej 3 wreszcie dojrzeli do tego, że w piłce cierpliwość jest złotem? Trudno powiedzieć. Z perspektywy czasu trzeba przyznać, że brak nerwowej decyzji okazał się dobry. Trzeba też uczciwie zaznaczyć, że Feio sobie pomógł. Zremisowany mecz z Górnikiem był drugim meczem przełomowym tej jesieni (pierwszym był rewanż z Broendby). Trener zmienił ustawienie z 1-3-5-2 na 1-4-3-3. Tuż po spotkaniu z zabrzanami tak tłumaczył decyzję na naszej antenie w sobotnim magazynie Liga+: „Definicja szaleństwa jest (taka): robić to samo i oczekiwać innych wyników”
Są trenerzy bardzo przywiązani do swojego modelu gry. Np. Marek Papszun czy Ruben Amorim. Są też jednak tacy, którzy uważają, że to trener ma się dostosować do piłkarzy, jakich ma i wymyślić takie ustawienie, które najlepiej będzie do danej grupy zawodników pasowało. Tak działa chociażby Carlo Ancelotti. Tak uczynił Feio. I wygrał. Linia obrony z konfrontacji z Górnikiem okazała się najlepszą dla Legii już do końca jesieni: Wszołek, Pankov, Kapuadi, Vinagre. Ustawienie 1-4-3-3 obowiązywało już do końca roku. Legia zagrała tak 17 meczów, licząc wszystkie rozgrywki i przegrała tylko trzy, w tym dwa ostatnie w LKE. Wygrała jedenaście. Trener wyraźnie pomógł zespołowi poprawić wyniki. A sobie zachować posadę.
Najlepszy mecz ligowy Legia zagrała z GKS-em Katowice. Wtedy to na pozycję nr 6 wrócił Rafał Augustyniak i został na niej do końca roku. Kacper Chodyna wstał na dobre z ławki, a jego współpraca z Pawłem Wszołkiem na prawej stronie układała się wzorowo. Ryoya Morishita przestał męczyć się na wahadle i wreszcie zaczął regularnie pokazywać jakość. A Ruben Vinagre, który dostał bardzo dużo wolności na boisku i w fazach ofensywnych bardzo często był środkowym pomocnikiem, zaczął przerastać naszą ligę. Mądra zmiana ustawienia odmieniła jesień Legii. Za to należą się brawa dla Feio. Nie wypada nie wspomnieć o Bartoszu Kapustce. Kiedy przestało mu doskwierać kolano, wrócił do wysokiej dyspozycji i ma za sobą najlepszą rundę od lat, czego dowodem powołanie do reprezentacji.
Żeby jednak nie było za różowo, jest też lista niedociągnięć. Po pierwsze klub dominujący w lidze ma obowiązek nie tylko wygrywać, ale też tworzyć widowisko. A z tym był kłopot. I to duży. Dla porównania wystarczy sięgnąć pamięcią do Legii Kosty Runjaica. Pucharowe potyczki z Austrią Wiedeń, Midtjylland, Aston Villą czy nawet AZ Alkmaar na długo zapisały się w pamięci kibiców w Warszawie. W tym sezonie próżno szukać takich spektakli. A jeśli już skupimy się na samej lidze, na tle Lecha i Jagiellonii Legia, pod względem zawartości gry, wyglądała blado.
Już od pierwszej kolejki i meczu z Zagłębiem widać było bardzo dużo gry bezpośredniej i zbierania tzw. drugich piłek. Mimo późniejszych zmian w ustawieniu ten element gry pozostał widoczny, a w okresach najgorszej gry Legii tej jesieni był nieznośnie nadużywany. Wówczas gra przypominała karykaturę Puszczy Niepołomice, a nie najbogatszego klubu w 38-milionowym kraju. Legia najswobodniej czuła się, kiedy mogła grać z kontry, często wychodząc z niskiej obrony. Taka gra przyniosła chociażby bardzo dobre wyniki w kilku meczach LKE. Fazy przejściowe to jej mocny punkt. Ale atak pozycyjny często pozostawiał dużo do życzenia. Być może na ten moment, z tymi piłkarzami, taki sposób gry był optymalny do poprawy wyników.
Kolejny zarzut to brak wychowanków. Zarzut nie do trenera oczywiście, tylko do klubu. To warszawski zespół ma największy problem z wypełnieniem limitu minut młodzieżowców i zapewne po sezonie zapłaci karę. Na dotychczasowy skromny dorobek ok. 1100 minut zapracowali głównie Jan Ziółkowski, Wojciech Urbański i Maximilian Oyedele. Żaden z nich nie jest wychowankiem Legii! A przecież klub szczyci się akademią, która dodatkowo od 2020 roku dysponuje fantastycznym narzędziem pracy wybudowanym według różnych szacunków za 80 – 100 mln PLN – Legia Training Center. To gdzie są ci wychowankowie?
Aglomeracja warszawska liczy 3.2 mln osób. To tylko o 600 tys. mniej od Chorwacji, która potrafiła dotrzeć do finału mundialu. Trenują tu, w setkach klubów, tysiące dzieciaków. Naprawdę nie da się wyselekcjonować takich, które po doszlifowaniu w Akademii Legii przebijałby się do pierwszego zespołu?! To nieprawdopodobne! A przecież do Akademii klub ściąga już dzieci z całej Polski. Ajax, PSG, Lyon, Barcelona, Athletic Bilbao, Real Sociedad San Sebastian, Benfica, Sporting i wiele innych klubów z lepszych lig potrafi to zrobić i to skupiając się głównie na dzieciach ze swoich okolic. To w czym problem? Lech pod tym względem bije Legię na głowę. Najwyraźniej warszawski klub potrafi szkolić dla innych, czyli zawodników dobrych na Ekstraklasę, ale za słabych na Legię. Takich faktycznie wypuścił w Polskę dziesiątki.
Reasumując – jeśli chodzi o ocenę za sam wynik osiągnięty jesienią, w skali szkolnej: 4+. Natomiast za zawartość gry, jakość meczów, co najwyżej mocna trója. Czego możemy się spodziewać wiosną? To przede wszystkim zależy od tego, jakich piłkarzy będzie miał do dyspozycji Feio. Kadra musi być szeroka i wyrównana, by rywalizować na trzech frontach. Kilku piłkarzy wróci po urazach. Przede wszystkim Elitim, piłkarz bezapelacyjnie kluczowy dla tego zespołu. Kluczowe jest też znalezienie prawdziwego konkurenta dla Marca Guala.
Nie wiadomo też, czy nie będzie transferów wychodzących. Steve’em Kapuadim interesowały się kluby z Włoch, MLS i Niemiec. Pytanie, ile byłyby ewentualnie w stanie za Francuza zapłacić. Legia za czapkę gruszek swojego obrońcy nie puści. Jedno jest pewne: dla kibiców najważniejszym frontem jest Ekstraklasa. Oni sezon uznają za udany, tylko jeżeli Legia odzyska po czterech latach mistrzostwo. Do tego potrzebnych będzie dużo meczów na poziomie tego wygranego 4-1 z GKS-em Katowice. Druga połowa jesieni pokazała, że Legię na to stać.
AUTOR: RAFAŁ DĘBIŃSKI (CANAL+SPORT)