Uczestnikowi tegorocznej edycji Ligi Mistrzów i jednemu z najbardziej utytułowanych klubów hiszpańskich w XXI wieku coraz poważniej zagraża spadek. Co poszło nie tak w klubie, który jeszcze niedawno uchodził za wzór?
Uczestnik Ligi Mistrzów, który po piętnastu kolejkach sezonu ligowego znajduje się w strefie spadkowej swojej ekstraklasy, to zjawisko niecodzienne. Najpierw wśród kibiców takiego zespołu panują szok, niedowierzanie i wyparcie, a potem pojawia się przerażenie, że to może się skończyć degradacją. Sevilla weszła właśnie w ten drugi etap; gdy nowy trener Jorge Sampaoli nie odmienił z miejsca wyników zespołu, stało się jasne, że prostych rozwiązań problemu nie ma, gdyż sięga on głębiej, niż ktokolwiek sądził.
Precedens jest: w sezonie 2011-12 Villarreal grał w Lidze Mistrzów (w fazie grupowej doznał kompletu porażek), a jednocześnie spadał z Primera Division. Przy czym po 15 kolejkach był na 12 miejscu z pięcioma punktami przewagi nad strefą spadkową. A Sevilla już w niej jest i nie potrafi się wygrzebać.
Głównym winowajcą sportowej klęski klubu z Ramon Sanchez Pizjuan jest dyrektor sportowy Monchi, uznawany przez lata za najlepszego w swym rzemiośle – a w jego przypadku sztuce – w świecie. Tyle że w futbolu nic nie jest dane na zawsze, nie tylko piłkarzom i trenerom (patrz Cristiano Ronaldo i Diego Simeone), ale także dyrektorom sportowym. Monchi w ostatnich kilku oknach transferowych sprzeniewierzył się wszystkim swoim, głośno komunikowanym, zasadom dotyczącym podejmowania decyzji transferowych, czyli kupowania zawodników ambitnych, perspektywicznych, stosunkowo mało znanych, raczej młodych, w skrócie: myślenia długofalowego. Sprowadzał weteranów na granicy utraty zdrowia oraz utalentowanych śmierdzących leni. Powodem była obsesja zdobycia tytułu mistrza Hiszpanii (a zapewne także osiągnięcia powiedzmy półfinału Champions League), która go dopadła po powrocie z Rzymu. Ponieważ Sevilli nie stać na wielkie gwiazdy, znajdujące się w szczycie kariery, zaczął brać zawodników dużej klasy, ale z krótkim terminem przydatności do „spożycia”, licząc, że uda się go wydłużyć i załapać się jeszcze na ostatnie miesiące ich wspaniałego grania oraz futbolistów utalentowanych, ale ze zmanierowaną psychiką, ufając, że w jego klubie akurat wykażą się sportową ambicją. Do pierwszej kategorii należą Ivan Rakitić, Thomas Delaney, Papu Gomez, Isco. Do drugiej: Kasper Dolberg, Adnan Januzaj, Oliver Torres, Eric Lamela. Isco i Dolberga w klubie już nie ma, Januzaj jest w odstawce, a ma długi i świetny kontrakt.
W poprzednim sezonie Sevilla była jeszcze na półmetku poważnym rywalem Realu w walce o mistrzostwo. Siła zespołu opierała się na kwartecie: bramkarz Bono-stoperzy Diego Carlos i Jules Kounde-defensywny pomocnik Fernando, który to kwartet perfekcyjnie zabezpieczał własną bramkę. A „chłopacy z przodu” zawsze zdołali coś „ukłuć”. Potem jednak wszystko się posypało, zespół dotknęło pasmo kontuzji, napastnikom do reszty zabrakło siły ognia, a pomocnikom kreatywności. Latem zaś nie udało się po raz kolejny zatrzymać kuszonych od dawna świetnymi ofertami Diego Carlosa oraz Kounde. W ich miejsce Monchi sprowadził Marcao, który zaraz doznał kontuzji i Tanguya Nianzou, który jest na razie tylko utalentowanym dzieciakiem. Fernando zaś doznał kontuzji i Sevilla straciła swój jedyny atut – szczelną obronę.
Prawda jest taka, że w Sevilli nie ma dziś komu grać, bo nie ma zawodników w średnim wieku i życiowym szczycie formy, a trudno o transfery, bo brakuje miejsc w kadrze, gdyż prawie nikt z dobrze, zbyt dobrze jak na obecną klasę, opłacanych piłkarzy nie kwapi się z odejściem. Trener Sampaoli domaga się czterech nowych zawodników, w tym napastników, którzy strzelą 20 goli, a Monchi po sprowadzeniu stopera Loica Bade (jesienią okrągłe 0 minut w Nottingham) ma jeden wolny „etat”, na który czai się Lucas Ocampos, były gwiazdor Sevilli, ostatnio sponiewierany w Ajaksie.
Nervionenses toczą się ku przepaści, nabierając prędkości. Ale mogą się jeszcze zatrzymać. Przed nimi kluczowe tygodnie sezonu, gdyż w czterech najbliższych kolejkach zmierzą się z: Getafe (dom), Gironą (wyjazd), Cadizem (dom) i Elche (dom), a więc rywalami w walce o utrzymanie. Jeśli nie zdobędą w tych meczach minimum ośmiu punktów, sytuacja stanie się naprawdę krytyczna. Cała nadzieja w zdolnym, ale chimerycznym napastniku Youssefie En-Nesyrim. W meczu Copa del Rey z Linares strzelił trzy gole, co może wskazywać, że wchodzi w okres, kiedy wszystko będzie mu się układało. Może Sevillę utrzymają w lidze dwaj Marokańczycy: Bono w bramce i En-Nesyri na środku ataku? Odkąd Thibaut Courtois i Karim Benzema dali w zeszłym sezonie Realowi podwójną koronę wiadomo, że to dwie najważniejsze pozycje na boisku.
autor: Leszek Orłowski [CANAL+]