
Był jednym z głównych kandydatów do szybkiego zwolnienia. Ruben Amorim jednak przetrwał i odbudowuje Manchester United.
Pięć kolejnych meczów bez porażki. Trzy zwycięstwa z rzędu, a wśród nich najcenniejsze, czyli wyjazdowa wygrana na Anfield z Liverpoolem. Takiej serii za kadencji Rubena Amorima, który stery na Old Trafford objął niemal dokładnie rok temu, Manchester United jeszcze nie miał. Czy zatem praca portugalskiego menedżera zaczęła wreszcie przynosić wymierne efekty? Czy kibice „Czerwonych Diabłów” mogą z nadzieją patrzeć już w najbliższą przyszłość?
Z tymi seriami różnie bywa. W ubiegłym sezonie MU miał taką naprawdę imponującą — czternastu meczów bez porażki w Lidze Europy. Tyle że przegrał piętnasty, najważniejszy, finał z Tottenhamem. I zamiast w nagrodę zagrać w Champions League, dziś europejskie puchary – po raz pierwszy od 12 lat – jego piłkarze mogą oglądać tylko w telewizji.
Seria, o której piszę we wstępie, ta październikowo-listopadowa, obejmuje tylko ligowe mecze, bo z Carabao Cup, po zawstydzającej porażce z czwartoligowym Grimsby, Czerwone Diabły zdążyły już odpaść. Ale być może właśnie koncentracja wyłącznie na rozgrywkach w Premier League (batalię w FA zacznie MU dopiero w III rundzie, w styczniu) daje szansę na rychły powrót do czołówki tabeli.
W grupie pościgowej za liderem Manchester United już jest. Zajmuje wprawdzie w lidze dopiero 7. miejsce, ale od podium dzielą „Red Devils” zaledwie dwa punkty. I tylko Arsenal uciekł im na odległość aż ośmiu oczek.
W porównaniu z ubiegłym sezonem też widać pewien postęp. Rok temu w tej fazie rywalizacji zespół z Old Trafford wszystkiego miał mniej. Punktów (o trzy), strzelonych goli (o siedem) i… straconych bramek (o sześć). Ta ostatnia statystyka, rzecz jasna, nie wystawia defensywie MU najlepszego świadectwa. Wprawdzie z Senne Lammensem, bramkarzem sprowadzonym z Antwerpii już po rozpoczęciu sezonu, drużyna jeszcze nie poniosła porażki, ale gra obronna wciąż pozostawia wiele do życzenia.
Amorim zarzeka się, że nawet papież nie przekona go zmiany taktyki i sposobu gry drużyny. Upiera się więc przy ustawieniu z trzema środkowymi obrońcami. Owszem, zwycięstwo na Anfield zapewnił Harry Maguire, remis na wyjeździe z Tottenhamem w ostatniej chwili uratował Matthijs De Ligt, ale strzeleckie popisy stoperów pod bramką rywali, choć chwalebne, nie zmienią faktu, że najważniejszymi w zakresie obowiązków obrońcy są te związane z zamykaniem dostępu do własnej bramki. A w Premier League tylko cztery zespoły straciły więcej bramek niż MU…
Defensywie zespołu z Old Trafford szefuje wspomniany De Ligt, choć wydaje się, że Amorim z utęsknieniem wypatruje powrotu do zdrowia i formy Lisandro Martineza, argentyńskiego mistrza świata, który w tym sezonie jeszcze nie grał. Pewniakiem w podstawowym składzie, tak jak Holender, jest Luke Shaw, który bez problemów przekwalifikował się z lewego obrońcy na półlewego. Doświadczony 32-letni Maguire nie zrezygnował jeszcze z przywódczych aspiracji. Utalentowany Leny Yoro, który w tych dniach obchodził dopiero 20. urodziny, dostaje zaś coraz więcej szans na grę. Popełnia błędy, ale widać, że nie chce być tylko uzupełnieniem składu. Najtrudniej ocenić, po zaledwie pięciu meczach, bramkarza Lammensa. Zaryzykuję opinię, że mało kto tęskni już za Andre Onaną, czy żałuje Altaya Bayindira. Belgowi jednak jeszcze daleko do klasy Davida De Gei, o Peterze Schmeichelu czy Edwinie Van der Sarze nie wspominając.
Na wahadłach najczęściej występują: błyskotliwy Amad Diallo i Diogo Dalot. W odwodzie jest jeszcze Patrik Dorgu (pierwszy, jeszcze zimowy transfer Amorima). W ich grze brakuje stabilizacji na wysokim poziomie, nawet w trakcie jednego meczu. Senegalczyk lepiej czuje się, gdy atakuje, z Portugalczyka i Duńczyka drużyna ma więcej pożytku, gdy obaj bronią.
W roli defensywnych pomocników niemal bezgranicznym zaufaniem cieszą się u menedżera – czemu trudno się dziwić — kapitan Bruno Fernandes i Casemiro. Portugalczyk, mając latem intratną ofertę z Arabii Saudyjskiej, uznał, że jeszcze nie osiągnął celów, jakie postawił przed sobą w Anglii i został na Old Trafford. To wciąż najważniejsza postać w zespole. W kreowaniu kolegom bramkowych okazji znajduje się w ścisłej czołówce w Premier League. Obserwując jego grę, trudno przypisać go do jednej pozycji. W myśl powiedzenia, że „wszędzie mnie potrzebują” znajduje się na boisku tam, gdzie wymaga tego dobro zespołu. A Casemiro? Najpierw popełnia błąd, który skutkuje utratą bramki, a za chwilę sam strzela gola, który wzbogaca zespół o cenne punkty. W każdym razie rywalizację o miejsce w składzie z Kobbiem Mainoo pomijanym przez menedżera (Anglik jeszcze w tym sezonie w Premier League nie zagrał w podstawowym składzie!), czy Manuelem Ugartem wygrywa Brazylijczyk bez większych problemów.
I wreszcie atak. Taki za 200 milionów funtów. Całkiem nowy, bo skompletowany ostatniego lata. Z Matheusem Cunhą i Bryanem Mbuemo w roli dwóch „10” lub skrzydłowych oraz Benjaminem Seską na szpicy. Brazylijczyk i Kameruńczyk zwykle nie zawodzą, siejąc popłoch w szeregach obronnych rywali. Słoweniec wciąż jednak ma problemy z zaprzyjaźnieniem się z Premier League. Nadal jest dla niego za szybka, zbyt intensywna. Tak samo nieprzyjazna, gdy występuje w podstawowym składzie, czy gdy wchodzi na boisko z ławki. „Jeden do jednego” mógłby go zastąpić Joshua Zirkzee, ale Amorim w wyjściowej jedenastce Holendra nie widzi. Prędzej postawi na Masona Mounta w roli fałszywej „9” lub wykorzysta tam wszechstronność kogoś z duetu Cunha — Mbuemo.
Latem, bez żalu, pożegnał się za to portugalski menedżer m.in. z Jadonem Sancho, Alejandro Garnacho, Anthonym, Rasmusem Hojlundem, a wypożyczając Marcusa Rashforda do Barcelony, powiedział, że prędzej zagra u niego Jorge Vital, 63-letni trener bramkarzy niż wychowanek Manchesteru United.
Większość skazanych na banicję zawodników w nowych klubach potrafiła się odnaleźć. Ale Amorim raczej za żadnym nie zatęskni. Zwłaszcza że – jeszcze przed meczem z Liverpoolem – dostał potężne wsparcie ze strony sir Jima Ratcliffe’a, współwłaściciela klubu z Old Trafford oraz Omara Berrady i Jasona Wilcoxa, dwóch najważniejszych dyrektorów MU. Ich słowa, że po pierwszym roku na Old Trafford Portugalczyk zasługuje jeszcze na co najmniej dwa lata pracy z „Czerwonymi Diabłami”, z pewnością poprawią nastrój nie tylko samego Amorima, ale też jego piłkarzy.
Ostatnie wyniki MU i wspomniane wsparcie udzielone menedżerowi sprawiły, że typujący kandydatów do zwolnienia z pracy z Premier League w pierwszej kolejności brytyjscy bukmacherzy już nie widzą w Amorimie jednego z kandydatów do wygrania tego wyścigu. Dziś ma u nich Portugalczyk lepsze notowania niż Arne Slot z Liverpoolu, a takie same jak Pep Guardiola z Manchesteru City. Czy to oznacza jednak, że może już spać spokojnie?
Amorim powiedział ostatnio, że jego MU gra tym lepiej, im mniej się od niego oczekuje. Ale chyba nie powinien więcej tak mówić. Bo od „Czerwonych Diabłów” wymaga się skutecznej walki o zwycięstwa oraz trofea z każdym rywalem. Zawsze i wszędzie.
Komentując akceptujesz regulamin.