Kiedy 16 stycznia rozpoczynał się wielkoszlemowy Australian Open polscy kibice liczyli przede wszystkim na dobry wynik Igi Świątek. Nikt nie stawiał na Magdę Linette.
Polka w półfinale Australian Open - tak sformułowane zdanie przez sympatyków tenisa w naszym kraju nikogo specjalnie nie dziwi. Po fantastycznym sezonie 2022 w wykonaniu Igi Świątek niejako przyzwyczailiśmy się do wielkich wyników liderki światowego rankingu. Tym razem w Melbourne tenisistka urodzona w Raszynie odpadła w czwartej rundzie po porażce z Eleną Rybakiną. Jej miejsce, najniespodziewaniej w świecie, zajęła ta, która zawsze była w cieniu, czy to Agnieszki Radwańskiej, czy właśnie Igi - Magda Linette.
Tenisistka pochodząca z Poznania nigdy nie była w TOP 30 światowego rankingu. Nigdy nie wygrała imprezy wyższej rangi niż WTA 250. Co więcej, nigdy nie przeszła w turniejach wielkoszlemowych etapu trzeciej rundy. W Melbourne, z racji rankingu (45 WTA), nie była zawodniczką rozstawioną. Nikt nie wymieniał jej w gronie tenisistek, które mogą sprawić niespodziankę, tym bardziej, że losowanie dla Linette wydawało się bardzo trudne. Końcówka sezonu i dobre występy podczas finałów Billie Jean King Cup mogły nastrajać optymistycznie, ale jednak Wielki Szlem to zupełnie inna rywalizacja.
Zaczęła od meczu z Mayar Sherif. Po kłopotach w pierwszej partii drugi set już był dla Polki łatwiejszy. W 2. rundzie na poznaniankę czekała rozstawiona z numerem 16, Anett Kontaveit. Estonka jeszcze niedawno była wiceliderką światowego rankingu. Miała wyśmienitą końcówkę 2021 roku - wówczas dzięki kilku wygranym turniejom z rzędu zakwalifikowała się do WTA Finals w Guadalajarze. W Meksyku dotarła aż do finału. Ostatni sezon już nie był dla Kontaveit tak dobry, ale jednak cały czas utrzymywała się w TOP 20 WTA. Pierwszy set, zgodnie z przewidywaniami padł łupem Anett, ale później sytuacja na korcie uległa zmianie. Do głosu doszła Polka i wygrała dwie kolejne partie. Wytrzymała psychicznie próbę przy 5:4 w decydującym secie.
To była w przeszłości częsta bolączka Magdy Linette. Nie potrafiła zamykać spotkań, w których prowadziła i rozdawała karty. Spójrzmy chociażby na dwa przykłady z zeszłego sezonu - finał turnieju WTA 250 w Chennai oraz mecz pierwszej rundy US Open z Karoliną Pliskovą. W obu tych spotkaniach Polka prowadziła 4:1 w decydującej partii. W Melbourne przy 5:4 z Kontaveit wytrzymała presję i sprawiła pierwszą z kilku, jak się później okazało, dużych niespodzianek.
Przed meczem trzeciej rundy trzeba było przede wszystkim wyrzucić z głowy następującą myśl: "nigdy nie przeszłam tego etapu". Rywalka znowu z górnej półki - turniejowa "19", Ekaterina Alexandrova. Pamiętam rywalizację Pań z zeszłego sezonu w Charleston. Wówczas Polka nie miała nic do powiedzenia, a w całym spotkaniu ugrała zaledwie dwa gemy. Okoliczności były jednak dla Linette bardzo niekorzystne. Dzień wcześniej rozegrała dwa piekielnie trudne mecze, z Leylah Fernandez i Kaią Kanepi. Na Alexandrovą zwyczajnie nie starczyło sił. Starcie w Melbourne w niczym nie przypominało tego z Charleston. Magda była w stanie wytrzymać mocną grę Rosjanki, nie popełniała prostych błędów i świetnie grała z kontry. Mimo, że nie zamknęła meczu przy stanie 5:2 w drugiej parii, ponownie nie zadrżała jej ręka przy 5:4. Psychiczna bariera została przełamana.
"Przez całe życie bardzo mocno brałam do siebie wszelkie popełnione błędy czy odniesione porażki. Trudno było mi oddzielić Magdę tenisistkę od Magdy osoby. Wielokrotnie czułam, że pomyłki mnie definiują. Razem ze sztabem wykonaliśmy znakomitą pracę. Jestem im bardzo wdzięczna, bo musieli znosić wiele gó*****ych sytuacji."
Oglądaj mecze WTA w CANAL+ online
Wszyscy trenerzy związani z Magdą Linette powtarzają, że Polka jest tytanem pracy. Perfekcjonistką, która na treningach zawsze daje z siebie wszystko i... rzadko bywa z siebie zadowolona. Historia poznanianki udowadnia, że trzeba być cierpliwym. Że wytrwałość i ciężka praca prędzej czy później zostaną nagrodzone.
Wróćmy do Melbourne. Po Alexandrovej przyszedł czas na starcie z Caroline Garcią, ubiegłoroczną triumfatorką WTA Finals. Francuzka od turnieju w Warszawie imponuje formą. Jest jedną z najlepiej serwujących i najmocniej grających zawodniczek w całym tourze. W takich meczach trzeba... pracować, być cierpliwym i harować w defensywie. Magda przetrwała trudne momenty w pierwszym secie i wygrała go w tiebreaku. Wiedząc, że słabszym uderzeniem Garcii jest forehand właśnie tam kierowała większość swoich zagrań pilnując jednocześnie głębokości uderzeń. Udało się. To była jedna z największych sensacji całego turnieju. Fantastyczna przygoda trwała dalej. W meczu o najlepszą "4" Polka rywalizowała z wspomnianą już wcześniej, Karoliną Pliskovą. Zagrała prawie perfekcyjnie. Piszę to z pełną odpowiedzialnością. Doskonały serwis, odwaga gry wzdłuż linii, wiara w sukces.
"Nie mogę w to uwierzyć. Marzenia się spełniają. Nie chcę jednak zbyt się ekscytować, bo turniej się nie skończył. Jestem jednak niesamowicie wdzięczna i szczęśliwa. Nigdy tego nie zapomnę. Pierwszy raz zaszłam tak daleko. Muszę radzić sobie z naprawdę trudnymi rzeczami. Ten moment zostanie ze mną do końca życia."
Magda jest najniżej notowaną europejską tenisistką, która awansowała do meczu o finał Australian Open od 2017 roku i Mirjany Lucić-Baroni. Chorwatka plasowała się sześć lat temu na 79. pozycji w rankingu WTA. Poznanianka to trzecia Polka, która wystąpiła w Melbourne w półfinale. Wcześniej dokonały tego Agnieszka Radwańska i Iga Świątek. Mimo porażki z Aryną Sabalenką może być z siebie dumna. Tak jak cała Polska.
Podczas jednej z konferencji prasowych w Melbourne powiedziała, że zmieniła podejście i do trudnych starć podchodzi z dużo większym spokojem. Być może tego w przeszłości jej brakowało.
Polka będzie od poniedziałku 22 rakietą świata. To otwiera przed Linette nowe możliwości. Nie będzie musiała przebijać się przez eliminacje do największych turniejów. Będzie rozstawiana w Wielkich Szlemach. Przed nią fascynujący czas.
autor: Maciej Zaręba [CANAL+]