Trudno uwierzyć, że film premierę miał 54 (!) lata temu. Śmieszy wciąż tak jak przed laty, przynajmniej pokolenia, które chcąc nie chcąc liznęły jeszcze tamte czasy. Mało kto wie, że to właśnie “Rejs” - film Marka Piwowskiego z 1970 r. wyniósł na szczyty popularności Stanisława Tyma, który skądinąd zagrał w nim przez przypadek. Niewielu zapewne wie, że Jan Himilsbach w filmie debiutował. Nie jest też wiedzą powszechną, że to właśnie tu narodził się jego duet z “Maklakiem”. Mało kto zna również kulisy produkcji tego projektu, a to już samo w sobie komedię stanowi.
Ale (nomen omen) do brzegu: rzecz dzieje się na pokładzie pewnego statku płynącego po Wiśle. Na wycieczkowy rejs załapuje się dwóch pasażerów na gapę. Jeden z nich, wzięty przez kapitana za KO-wca, usiłuje podołać swojej nieoczekiwanej roli i zapewnić pasażerom rozrywkę. Początkowo niepewny, szybko odnajduje się, oferując ludziom rozmaite gry i zabawy, obowiązkowo z ich udziałem. Rozrywek intelektualnych wychodzi jednak za dużo, szybko więc uzupełniają zestawienie o zajęcia sportowe. Mikrospołeczność na pokładzie budzi się z letargu, a zabawa zaczyna wymykać się spod kontroli...
W 1969 r. Marek Piwowski, wówczas świeżo upieczony absolwent łódzkiej Szkoły Filmowej rozpoczyna realizację swojego pierwszego filmu fabularnego. Na pomysł nakręcenia tej perełki wpadło dwóch przyjaciół - reżyser, Marek Piwowski i Janusz Głowacki, scenarzysta. Scenariusz, który pierwotnie przedłożyli cenzurze nijak miał się nie tylko do ich zamiarów, ale i do finalnej wersji filmu. Z jednej strony miał on uśpić czujność Komisji Oceny Scenariuszy. Pierwsze słowa scenariusza brzmiały więc: „Letni słoneczny poranek nad Wisłą. Brygada złożona z czterech spawaczy kończy nocną zmianę”. Z drugiej strony – Piwowski po prostu dał się ponieść. YOLO i kropka.
Jak wspominał w wywiadzie z Grażyną Torbicką przed seansem filmu ”Rejs”, podczas Przeglądu Filmowego w 85. rocznicę urodzin Janusza Głowackiego, zorganizowanego przez Stowarzyszenie Filmowców Polskich: “To były czasy cenzury. Na początku napisaliśmy ten scenariusz bardzo poprawny politycznie, ale chyba przesadziliśmy. Zbyt podobał się urzędnikom odpowiedzialnym za film. Wiadomo, że przy tak dobrych ocenach nie można było robić „Rejsu” według tego scenariusza. Trzeba było improwizować”. I wyszło wspaniale, nie dość, że bez wątpienia jest to najlepsza komedia (jeśli nie film w ogólności) Marka Piwowskiego, to nie traci na popularności do dziś, cytaty weszły na stałe do naszego języka, a sam film jest przedmiotem rozpraw naukowych.
Jak głosi legenda, którą przytacza w swojej książce Maciej Łuczak, “Rejs” powstał, by Jan Himilsbach, wówczas naturszczyk, miał na wódkę. "W 1963 r. (...) uskarżał się Markowi Piwowskiemu na ciągłe kłopoty finansowe. Pieniędzy brakowało mu nie tylko na odwiedzenie SPATiF-u, ale nawet na kupno pół litra wódki, której picie w bramie nazwał kiedyś wprowadzaniem elementu baśniowego do szarej rzeczywistości. Nagle: Eureka! - Słuchaj, Marek - zaczął mówić swoim ochrypłym głosem Jan Himilsbach - musisz zostać reżyserem filmowym, oni przecież zarabiają kupę forsy. Wtedy już zawsze będziemy mieli za co pić - dokończył swój wywód".
Produkcja ruszyła latem 1969 r. Już sam casting zapowiadał niezły cyrk. Ponoć anons Piwowskiego w “Expressie Wieczornym” brzmiał: "Poszukujemy ludzi do filmu. Niech przyjdzie każdy, kto umie śpiewać, grać albo robić cokolwiek". Zatem na planie zjawił się istny gabinet osobliwości z rozmaitych środowisk - aktorów, znajomych ze SPATIF-u, satyryków i kompletnych naturszczyków (tu widoczne inspirowanie się reżysera kinem Nowej Fali, a zwłaszcza czeskim). Ci ostatni idealnie wpisali się w jego potrzeby, zapewniając filmowi efekt sztuczności, zwanym dzisiaj potocznie po prostu drewnem.
Marek Piwowski ku rozpaczy swoich przełożonych postawił na własne metody pracy, choć czy można to nazwać metodami to kwestia dyskusyjna 😉 Ale - jak się okazało - i w tym szaleństwie tkwiła metoda. Film zdobył sławę jako jeden z pierwszych polskich filmów pełnometrażowych, który został zrealizowany metodą... improwizacji. Pomimo przychylności dla młodych twórców kierownik TOR-u (wytwórni filmowej), a zarazem opiekun artystyczny “Rejsu”, Antoni Bohdziewicz z przerażeniem ponoć obserwował, jak dużo pieniędzy zjada produkcja i jak dużo czasu i taśmy się marnuje. Nie zapominajmy, że miał do czynienia z reżyserem debiutującym, co naturalnie mogło budzić niepokój.
Kamerą kręcono niemal wszystko jak leci. Piwowski zaś ponoć raz na jakiś czas mówił Markowi Nowickiemu, operatorowi: “Rób tak, jakby ktoś to kręcił amatorską kamerą". Jak na tamte czasy, to było nie do pomyślenia. Bohdziewicz postrzegał projekt bardziej jako studenckie wygłupy i finalnie, wobec sporów z Piwowskim we wspomnianych kwestiach - odciął się od produkcją, jednocześnie przepowiadając jej klęskę. Podobno w obliczu premiery padły słowa: “Po moim trupie”. O ironio, zmarł dzień po pierwszym pokazie filmu przed szerszą publicznością...
Człowiek-instytucja, naczelny komik z czasów PRL-u, główny aktor powojennej polskiej komedii, którego teksty (jak choćby „nie ucz pan ojca dzieci robić”) z wielu skeczów, weszły na stałe do języka potocznego mógł wcale aktorem nie zostać. Wbrew jego przekonaniu, że do szkoły teatralnej się nie dostanie, zdał. Jak później mu powiedziano, co bardzo odchorował, była to pomyłka egzaminatorów, wg których na aktora się nie nadawał. O, święci pańscy. No to chyba im poszło w pięty...
Choć wielu twierdzi, że rolę Ochódzkiego grał już w “Rejsie” 😉, to właśnie tym dziełem otworzył sobie drzwi do filmowej kariery, dopiero później grał u Barei, m.in. w “Misiu”. Najciekawsze w tym wszystkim jest to, że wcale nie miał w "Rejsie" występować. Ponoć Piwowski zaangażował go po tragicznej śmierci Bogumiła Kobieli na 2 tygodnie przed rozpoczęciem zdjęć. To dla niego była napisana ta rola. Ten smutny zbieg okoliczności sprawił, że reżyser zaangażował ponoć Tyma, bo „umiał improwizować”, które to kryterium pięknie spina się z całym procesem produkcji 😉.
Nie sposób pominąć roli innych uczestników wielkiej improwizacji. Z tego morza osobliwości wyłowiono również choćby Jana Himilsbacha (postać, której ciężko nie lubić), który chociaż w filmach grywał, pozostał przy zawodzie kamieniarza czy Janusza Kłosińskiego. No ale też grzech zapomnieć o Zdzisławie Maklakiewiczu, Andrzeju Doboszu (wielkie ukłony za tę rolę), Leszku Kowalewskim czy Wandzie Stanisławskiej-Lothe.
Ano właśnie... Choć cały film dość gładko przeszedł przez cenzurę, wbrew powszechnemu przekonaniu (jak wynika z zapisków Głowackiego - „Władza uznała, że film jest tak zły, że absolutnie należy go pokazać. Zatrzymanie byłoby poważnym błędem politycznym”) i choć widzom się bardzo podobał, wśród krytyków zdania były podzielone. Jakie były zarzuty? Ano, że chaos, że paszkwil, że ośmieszanie obywateli, wypaczenie ich portretu, że wypaczanie “kultury wysokiej”, w końcu (już chyba z desperacji) - że żart z poważnych rzeczy...
Według reżysera sam film jest metaforą życia w PRL-u. Jaki przekaz przebija się przez film? Przede wszystkim brak samodzielnego myślenia, poczucia sprawczości. To (gorzka, ale nadal) satyra na to, co dzieje się z ludźmi żyjącymi w systemach totalitarnych, a to - wbrew pozorom i pod postacią żartu - zarzut wobec systemu, systemu narzuconego przez ZSRR. Jak mówił później Tym: “25 lat socjalizmu wielbiło ideologię kretyńską i nieludzką. Nie szanowało się wiedzy, uczciwej pracy i talentu. Piwowski chciał obnażyć system i przyjął zasadę, że do pracy dobierał ludzi, którzy właściwie nie mieli nic do zaproponowania".
A czy nieprawdą jest, że do osiągania swoich celów władza niejednokrotnie wykorzystywała kulturę? Tak dzieje się po dziś dzień, choć bez wątpienia nie jest to dziś aż tak widoczne. Gołym okiem za to widać w “Rejsie”, że ten efekt sztuczności, który dawali naturszczycy, ukazywał też strach i posłuszeństwo społeczeństwa. Że nie wspomnę już o tym, że i postaci, i sytuacje są przerysowane, jak to powinno mieć w karykaturze (jako gatunku) miejsce.
Zdaniem pisarza, Jana Józefa Szczepańskiego (wówczas prezesa Związku Literatów Polskich – jak pisał w “Tygodniku Powszechnym” w 1970 r. - "Rejs" nie mieści się w żadnych kategoriach właściwych polskiemu kinu. Jest to kabaret na ekranie - w dodatku kabaret improwizowany, a do tego jeszcze zdumiewająco realistyczny. (...) Zmysł obserwacyjny Piwowskiego, jego poczucie humoru i jeszcze coś więcej - jakaś do granic okrucieństwa wyostrzona świadomość narodowej patologii pozwalają mu stworzyć z takiego materiału spektakl pełnowymiarowy nie tylko pod względem metrażu." “Rejs” obnaża - jak to eufemistycznie określił - „nieporadność form naszego zbiorowego życia”. I to jest fakt.
Do tego dochodziły zarzuty formalne - że zlepek skeczy, że pocięty materiał, że brak fabuły, że zły montaż, a to wszystko naznaczone było dodatkowo wiedzą o zastosowanych przez Piwowskiego metodach na etapie kręcenia. Fakt, fabuły tu nie uświadczysz. Jak ujął to reżyser: “W sprawie formy i dramaturgii chciałbym wyraźnie powiedzieć: zastąpiłem rozwijanie fabuły rozwijaniem tematu.”. A co do montażu, jego przypadkowość dementuje sam Głowacki: “Nie mieli racji, montaż był zabiegiem przemyślanym głęboko. W pokoju hotelowym we Wrocławiu, bo tam Marek film montował, położyliśmy na podłodze kilkadziesiąt kartek. Na każdej był napisany tytuł sceny”.
Sęk w tym, że film był (i chyba wciąż jest) nieszablonowy, przełamywał schematy, wymykał się ówczesnym ramom, a to docenia się dopiero po czasie, z dystansu, no i rzecz jasna z dystansem – do siebie. No bo, oglądając "Rejs", “z kogo się śmiejecie? Sami z siebie się śmiejecie”. A to sztuka niedostępna dla wszystkich...
... a absurd to prawda. Sekret kultowości tej produkcji tkwi w tym, że nawet po 50-u latach nadal śmieszy, co więcej - nadal tak samo. Uderzające banałem powiedzonka na stałe weszły do naszego języka. "Zawsze jest tak, że ktoś musi zacząć pierwszy", “W polskim kinie nuda. Nic się nie dzieje”, “O! Jest! Widzę! Droga... Chyba na Ostrołękę", "W tak pięknych okolicznościach przyrody", „Jaką metodą wybierzemy metodę głosowania?”, „Niech Pan trzyma oko i ucho na pulsie spraw”, Nie jestem przeciwny zebraniom, wręcz przeciwnie, nie mam nic przeciwko…” - toż to same perełki. Poza tym, choć realia już inne, my jakby ciągle na tym stateczku... A to już uniwersalny walor filmu. W filmie “Rejs” absurd goni absurd i absurd pogania. Trzeba jedynie poczucia humoru i krztynę obiektywizmu, by dostrzec geniusz tego dzieła...
Cały film "Rejs" możesz teraz obejrzeć w serwisie CANAL+ online
Scenariusz to dzieło pisarza, Janusza Głowackiego i Marka Piwowskiego (“Przepraszam, czy tu biją”, “Korkociąg”, “Uprowadzenie Agaty”, “Sukces”), reżysera filmu. Za zdjęcia odpowiada Marek Nowicki (“Kariera Nikodema Dyzmy”, “Chłopi”, “Rodzina Połanieckich”). Twórcą muzyki jest Wojciech Kilar. Za produkcją odpowiada Zespół Filmowy Tor. W obsadzie znaleźli się m.in.: Stanisław Tym, Wojciech Pokora, Zdzisław Maklakiewicz, Jan Himilsbach, Andrzej Dobosz, Jerzy Dobrowolski, Jolanta Lothe oraz Wanda Stanisławska-Lothe.
DKF w Świebodzinie - nagroda Entuzjastów Kina – Samowar
Koniec wieku – ankieta Polityki – 1. miejsce w kategorii “Najciekawsze filmy polskie XX wieku"
Złota Kaczka – nominacje w kategorii:
najlepszy film – Marek Piwowski
najlepsza złota myśl - "Mnie podobają się piosenki, które już słyszałem"
najlepszy żart - skecz - monolog inżyniera Mamonia
Oglądaj w CANAL+ online: “Rejs”
Poznaj TOP 5 polskich komedii, które śmieszą od lat
Mogą Cię zainteresować kultowe filmy Barei
Sprawdź TOP starych polskich seriali
Oto TOP polskich seriali komediowych
Poznaj najlepsze polskie sitcomy