Cała Polska szuka trenera kadry narodowej na tyle często, że powinniśmy się już przyzwyczaić do specyfiki tego rynku. Rywalizują na nim głównie ci, którym nie powiodło się w piłce klubowej. Negatywna selekcja nie może więc być zbyt rygorystyczna, bo w końcu okaże się, że odpowiedni kandydat zwyczajnie nie istnieje.
Marek Papszun? Niezweryfikowany poza Częstochową, kurczowo przywiązany do jednego sposobu gry. Eksperyment, bo nie wiadomo, czy potrafiłby pracować z gwiazdami i czy miałby pomysł, jak przekazać swoją skomplikowaną wizję futbolu w trakcie kilkudniowych zgrupowań. Maciej Skorża? Pomijając, że pracuje w Japonii i ponoć nie jest zainteresowany posadą selekcjonera, to i tak nie zawsze potrafił wytrzymywać ciśnienie walki o najwyższe cele. Nawet w europejskich pucharach nie było go od siedmiu lat. Wcześniej z jednej strony podbił Moskwę, z drugiej poległ w Talinnie. No i ta klęska w Pogoni Szczecin... To może Jan Urban? Co, ten, którego pogonili z Osasuny, nie zrobił szału w Śląsku Wrocław i nie wszedł z Lechem do europejskich pucharów? Bez żartów. Z Polski nikt. Polska Myśl Szkoleniowa i tak już nadwyrężyła w ostatnich latach cierpliwość Roberta Lewandowskiego.
Selekcjonera trzeba w takim razie szukać za granicą. Ale Herve Renard odpada, przecież znawcy ligi francuskiej, którą można oglądać w CANAL+, wiedzą doskonale, jak fatalnie poszło mu w Lille i Sochaux. Tylko trochę lepiej niż Vladimirowi Petkoviciowi, który przyczynił się do spadku Girondins Bordeaux. Mieliśmy już zresztą selekcjonera z niepowodzeniem w tym klubie i wszyscy pamiętają, jak się to skończyło. Prawie tak samo, jak z pobytem Andrija Szewczenko w Genoi, która dziś liże rany w Serie B po tamtej przygodzie Ukraińca. Potrzebne jest większe nazwisko. Ktoś z wyższej półki. Jak na przykład Marcelo Bielsa. Tylko żeby nie skończyło się jak w Argentynie, z którą nie wyszedł z grupy na mundialu w 2002 roku. Albo jak w Lille, gdzie nie wytrwał nawet pół roku. Albo jak w Lazio, gdzie rzucił papierami po dwóch dniach. Nie na darmo nazywają go “Szalonym”. A przecież ryzyko, że u nas szybko by zwariował, jest całkiem duże. Potrzebujemy kogoś spokojniejszego.
Czyli na pewno nie Paulo Bento, który przecież też ma opinię furiata niewiele mniejszego od Ricardo Sa Pinto. I pewnie też jest bajerantem jak Paulo Sousa. Portugalczykom już lepiej podziękujmy. Ideałem byłby Roberto Martinez. Chociaż w sumie? Z Wigan spadł z Premier League. W Evertonie naprawdę dobrze poszło mu tylko w pierwszym sezonie, a im dłużej pracował, tym było gorzej. Z belgijskim złotym pokoleniem zdołał wycisnąć ledwie jeden półfinał wielkiej imprezy, a na ostatnim turnieju odpadł wcześniej niż Czesław Michniewicz.
Tyle że taka nie istnieje. Cała Polska szuka ostatnio selekcjonera tak często, że wszyscy zdążyliśmy już w miarę poznać specyfikę tego rynku. I zorientować się, że kandydaci bez skazy tu praktycznie nie istnieją. Świat selekcjonerski jest specyficzny. Futbol reprezentacyjny i klubowy rozjeżdżają się w takim tempie, że ci, którzy mają jakiekolwiek perspektywy zatrudnienia w najsilniejszych ligach świata, nawet nie spoglądają na kadry narodowe. A nawet jeśli to robią, czmychają przy pierwszej możliwej okazji do piłki klubowej. Nawet prawdziwe selekcjonerskie gwiazdy to często ludzie, którym w piłce klubowej wiodło się średnio. Gareth Southgate, trener Anglików, spadł z Middlesbrough z Premier League. Joachim Loew, wieloletni selekcjoner Niemców, tułał się wcześniej po Tirolu Innsbruck czy Austrii Wiedeń. Ronald Koeman, który świetnie radził sobie z reprezentacją Holandii i właśnie objął ją ponownie, w Barcelonie przepadł z kretesem. Zlatko Dalić, zanim z Chorwatami zdobył dwa medale mistrzostw świata z rzędu, przez lata pracował w ligach krajów Zatoki Perskiej. A Lionel Scaloni, świeżo upieczony mistrz świata z Argentyną, nigdy nie pracował samodzielnie w piłce klubowej.
Zdarzają się oczywiście wyjątki, takie jak Hansi Flick, który reprezentację Niemiec objął chwilę po tym, jak z Bayernem Monachium wygrał w piłce klubowej wszystko, co się dało, czy Luis Enrique, który to samo osiągnął z Barceloną, zanim objął reprezentację Hiszpanii. Ale już Roberto Mancini, selekcjoner aktualnych mistrzów Europy, czy Didier Deschamps, prowadzący od lat obecnych wicemistrzów świata, choć w piłce klubowej odnieśli niewątpliwe sukcesy, trafiając do reprezentacji, znajdowali się już na równi pochyłej. Włoch pracował w Zenicie Sankt Petersburg, zresztą bez większych osiągnięć, a Francuz został zwolniony z Olympique Marsylia. Byli na rynku klubowym nazwiskami znanymi i rozpoznawalnymi, ale na pewno nie gwiazdami pierwszej wielkości. Znamienne zresztą, że Flick i Enrique, którzy takimi byli, nie zdołali na razie powtórzyć dobrych wyników w piłce reprezentacyjnej. Hiszpan został zwolniony po odpadnięciu w 1/8 finału mistrzostw świata, Niemiec pracuje dalej, mimo że na ostatnim mundialu nie wyszedł z grupy. Bycie selekcjonerem to specyficzna część zawodu trenera.
Musimy więc przygotować się na to, że kogokolwiek ostatecznie wybierze Cezary Kulesza, zawsze znajdzie się spore grono niezadowolonych, przypominających autentyczne niepowodzenia selekcjonera-elekta i słusznie wskazujących jego słabe punkty. Skoro jednak trenerska elita pracuje w pięciu najsilniejszych ligach świata, składających się ze stu klubów, a kolejna setka, choć aktualnie nie ma w nich zatrudnienia, czeka, aż gdzieś zwolni się lukratywna posada, Polska, jako reprezentacja z globalnej trzeciej dziesiątki, szuka mniej więcej wśród trenerów z miejsc 200-300 na świecie. A nic dziwnego, że tacy zawsze mają jakąś plamę w CV. Choć więc trzeba dokładnie prześwietlać potencjalnych kandydatów i zwracać uwagę na ich możliwe słabe punkty, zbyt ostra selekcja negatywna może doprowadzić do tego, że na rynku nie zostanie w końcu nikt atrakcyjny. Więcej sensu ma więc skupienie się na pozytywnych punktach w życiorysie każdego z kandydatów. Skoro negatywne wpisy ma dosłownie każdy, kto jest w naszym zasięgu, niepowodzenie w Bordeaux czy innej Genoi nie powinno być argumentem przekreślającym kogokolwiek. Lepsi tu nie trafią, nawet jeśli PZPN faktycznie ma wysoki budżet na pensję dla nowego selekcjonera. Prowadzenia reprezentacji, a już zwłaszcza takiej, z którą jest bardzo niewielka szansa na wygranie czegokolwiek, zwyczajnie nie ma w ich ścieżkach karier.
Autor: Michał Trela (CANAL+)