To była zimowa seria gier. Nie brakowało emocji i niespodzianek. Zapraszamy na skróty najciekawszych meczów Ekstraklasy w 17. kolejce.
Sobota rozpoczęła się od przełożenia dwóch meczów. W Mielcu już przed pierwszym gwizdkiem uznano, że boisko nie nadaje się do gry. W Gliwicach spróbowano zacząć, ale po kwadransie zrezygnowano. Pierwsze spotkanie, które udało się rozegrać, odbyło się więc w Łodzi. Opromieniony przekonującym zwycięstwem w Poznaniu zespół Widzewa nie był w stanie pójść za ciosem. Zawodnicy Daniela Myśliwca kompletnie rozczarowali w starciu z rywalem, który dopiero co zmienił trenera. Debiut Macieja Kędziorka w Radomiaku wypadł znakomicie. Bohaterami meczu byli Lisandro i Edi Semedo, którzy strzelali gole przed przerwą. W drugiej połowie efektowną wygraną gości przypieczętował Rafał Wolski. Dzięki temu ekipa z Radomia przeskoczyła łodzian w tabeli.
Wydawało się, że w Kielcach powtórzy się historia z Mielca i Gliwic. Tam również spróbowano zacząć mecz, co jeszcze jakoś dało się uzasadnić. W trakcie spotkania warunki przestały jednak mieć cokolwiek wspólnego z futbolem. Mimo to sędzia Bartosz Frankowski nie przerwał gry, co nie wszystkim uczestnikom meczu się podobało. Adriel Ba Loua, zawodnik Lecha, przypłacił grę w trudnych warunkach kontuzją barku. Kolejorz sprostał jednak przeciwnościom losu i w samej końcówce zapewnił sobie zwycięstwo po ładnym strzale Kristoffera Velde. Dla graczy Johna Van den Broma była to pierwsza wygrana poza Poznaniem od 22 lipca. Korona przegrała natomiast po raz pierwszy od połowy września.
Mecz Cracovii z Ruchem Chorzów nie toczył się na śniegu, z którym walczono w Krakowie w godzinach poprzedzających spotkanie, ale na błocie. Nie przeszkodziło to jednak w stworzeniu jednego z najbardziej emocjonujących widowisk tej jesieni w Ekstraklasie. Cracovia prowadziła, ale po otrzymaniu czerwonej kartki przez Otara Kakabadze, mecz po pół godziny zaczął się jej wymykać spod kontroli. Beniaminek odrobił straty, a potem trzykrotnie wychodził na prowadzenie. Za każdym razem jednak grająca w osłabieniu drużyna gospodarzy była w stanie odpowiadać. Skończyło się na ośmiobramkowym dreszczowcu. To już trzeci mecz tej jesieni, w którym padło aż tak wiele bramek. W dwóch z nich uczestniczył Ruch. Wcześniej miało to miejsce w przegranym 3:5 starciu z Rakowem Częstochowa.
Po dzielnej walce w Birmingham Legia wróciła do ligowej rzeczywistości, ale nie miała problemów, by zejść na ziemię. Mecz w Lubinie błyskawicznie ułożył się po jej myśli. Już w czwartej minucie goście prowadzili dwiema bramkami. Pierwsza padła po fatalnym błędzie Szymona Weiraucha, bramkarza gospodarzy. W drugiej połowie wynik ustalił Josue strzałem z rzutu karnego. Zawodnicy Kosta Runjaicia zmniejszyli więc dystans dzielący ich od lidera i zostali dopiero drugim zespołem w tym sezonie, który zdołał wygrać na Dolnym Śląsku. Wcześniej zrobił to jeszcze tylko Radomiak.
Największym hitem kolejki, który urastał nawet do rangi szlagieru jesieni, było starcie Śląska Wrocław z Rakowem Częstochowa. Zwłaszcza dla gości mecz toczył się o olbrzymią stawkę, bo w razie porażki ich strata do lidera wynosiłaby już jedenaście punktów. Mistrzowie Polski długo pokazywali klasę, dominując nad najsilniejszą drużyną jesieni i prowadząc po strzale Sonny’ego Kittela, który wykorzystał błąd Aleksa Petkowa. Gracze Dawida Szwargi nie zdołali jednak utrzymać koncentracji przez pełne 90 minut. W drugiej połowie zupełne niepotrzebne wyjście z bramki Vladana Kovacevicia w prosty sposób strzałem zza pola karnego wykorzystał Piotr Samiec-Talar. Wychowanek Śląska już drugi raz tej jesieni został bohaterem meczu toczonego przy 40 tysiącach widzów. Wcześniej przyczynił się bowiem do ogrania przez wrocławian Legii Warszawa. Dzięki temu remisowi Śląsk utrzymał dystans nad Rakowem, ale częstochowianie, mający jeszcze do rozegrania zaległy mecz z Koroną, wciąż mogą mieć poczucie, że obrona tytułu jest w ich zasięgu.
AUTOR: MICHAŁ TRELA (CANAL+SPORT)