Legia wygrała klasyk z Górnikiem. Wszystko przyćmił jednak Gabriel Kobylak, bramkarz Radomiaka. Oto skróty świątecznych meczów Ekstraklasy.
Choć w świąteczny weekend na polskich boiskach wydarzyło się wiele, po latach 26. kolejkę Ekstraklasy pewnie będzie się pamiętać tylko z jednego: z trafienia bramkarza z 80 metrów. Tej niesamowitej sztuki, jako pierwszy w historii polskiej ligi, dokonał Gabriel Kobylak z Radomiaka. Gol nie tylko był absolutnie szokujący, ale też niezwykle ważny. Pozwolił jego drużynie zremisować z Puszczą Niepołomice, mimo że rywal grał w przewadze zawodnika. Oliwier Zych, młodzieżowiec między słupkami beniaminka, zapamięta ten dzień do końca życia. To pierwszy gol bramkarza w Ekstraklasie od ponad dwóch lat, ale wcześniej nigdy nie zdarzyło się, by golkiper trafił z tak pokaźnej odległości.
Od początku października nikt nie zdołał pokonać Górnika na jego boisku. Przegrywały tam w tym czasie m.in. Raków Częstochowa, Jagiellonia Białystok czy Pogoń Szczecin, a więc pretendenci do mistrzowskiego tytułu. Niedawno potknął się natomiast na Górnym Śląsku Lech Poznań. Legii Warszawa udało się jednak uniknąć ich losu, mimo że w drugiej połowie mecz wymykał się jej spod kontroli. Górnik doprowadził do wyrównania, czym zwieńczył okres dobrej gry. Później ciosy zadawali już tylko wicemistrzowie Polski, którzy zdali trudny egzamin i jeszcze utrzymali się w grze o prymat w lidze.
Nie od dziś wiadomo, że Jagiellonia w dobrym dniu potrafi nie tylko pokonać każdego w lidze, ale wręcz zmieść go z boiska. Nikt jednak w Białymstoku nie przegrał w tym sezonie aż tak dotkliwie, jak beniaminek z Łodzi. Strzelając mu sześć goli, lider wyrównał klubowy rekord wysokości wygranej w meczu Ekstraklasy. Jagiellonia została też drugą drużyną w tym sezonie, która rozbiła rywala sześcioma bramkami, powtarzając wyczyn Cracovii z meczu z Radomiakiem. Co jednak najważniejsze, wygrana pozwoliła zespołowi z Podlasia odskoczyć od wicelidera już na cztery punkty. Historyczny sukces zaczyna majaczyć na horyzoncie.
Coraz trudniej natomiast uwierzyć w powodzenie misji obrony tytułu przez Raków Częstochowa. W czterech kolejnych starciach z najsłabszymi zespołami w lidze, mistrzowie Polski zdołali zdobyć tylko sześć punktów. To zdecydowanie za mało jak na ich możliwości i aspiracje. Niezadowalającego obrazu formy zespołu spod Jasnej Góry dopełnił mecz z Ruchem, w którym gracze Dawida Szwargi szybko objęli prowadzenie, ale nie potrafili pójść za ciosem. Oddali inicjatywę, wyglądali słabiej od walczącego o pozostanie w lidze beniaminka. W końcu zasłużenie w ostatniej akcji meczu dali sobie strzelić gola, który oznaczał kolejną już w tym sezonie rozczarowującą stratę punktów.
Warta Poznań bardzo udanie rozpoczęła 2024 rok, zdobywając osiem punktów w pierwszych czterech spotkaniach. Wciąż nie pozwoliło jej to jednak czuć się zupełnie bezpiecznie. Zwłaszcza że przed przerwą na mecze reprezentacji Zieloni przegrali dwa razy z rzędu. Przeciwko Zagłębiu Lubin przerwali tę serię, ale nie zdołali odskoczyć od strefy spadkowej. Choć prowadzili do przerwy po golu Mateusza Kupczaka, w drugiej połowie dali się zaskoczyć Dawidowi Kurminowskiemu i są tylko cztery punkty nad zagrożoną Koroną Kielce. Dawida Szulczka cieszyć może jednak powrót Adama Zrelaka. Podstawowy napastnik Warty zagrał w Ekstraklasie po raz pierwszy od września. W kolejnych tygodniach może z nim być łatwiej o punkty potrzebne do pozostania w lidze.
AUTOR: MICHAŁ TRELA (CANAL+SPORT)