Dwie drużyny strzeliły na wyjazdach po pięć goli, a w Legii i Rakowie błysnęli nastolatkowie. 9. kolejka Ekstraklasy obfitowała w wydarzenia i zwroty akcji.
Pierwszy od trzynastu lat występ Kamila Glika na boiskach Ekstraklasy był jednocześnie jego 500. meczem rozegranym w klubowej piłce. To okazał się jednak wieczór do jak najszybszego zapomnienia dla 103-krotnego reprezentanta Polski. Jego Cracovia została upokorzona, przegrywając na własnym stadionie z Pogonią aż 1:5. Glik nie był bezpośrednim winowajcą przy żadnej z bramek. Jako centralna postać defensywy po takim meczu nie może być jednak zadowolony. Bohaterem spotkania był Kamil Grosicki, który strzelił pierwszego gola w sezonie i wydatnie przyczynił się do kolejnych. Szczecinianie spektakularnie wyszli z dołka, w którym tkwili przez kilka tygodni. Pasy natomiast notują już serię pięciu meczów bez wygranej.
Raków Częstochowa powetował sobie pucharowe niepowodzenie w Bergamo i w rywalizacji z Ruchem Chorzów trafił do siatki aż pięć razy. Bohaterem spotkania był 18-letni Dawid Drachal, który trafił do siatki aż trzy razy. To najmłodszy zawodnik, który skompletował hattricka w pierwszej połowie meczu Ekstraklasy od czasów Ernesta Wilimowskiego w 1934 roku. Niebiescy przegrywali już 1:4, ale bohatersko wrócili do meczu i napędzili trochę strachu faworytowi. Popełnili jednak zbyt wiele prostych pomyłek w obronie, by móc myśleć o urwaniu punktów rywalowi, z którym zmierzyli się w Ekstraklasie po raz pierwszy od ćwierć wieku.
Po fantastycznym meczu z Aston Villą (3:2) Legia świetnie rozpoczęła klasyk z Górnikiem Zabrze i po akcji Patryka Kuna z Tomasem Pekhartem szybko objęła prowadzenie. Później spuściła jednak z tonu. Szybko straciła gola i nie była w stanie odpowiedzieć. Gdy już wydawało się, że zawodnicy Jana Urbana jako pierwsi w tym sezonie wywiozą z Łazienkowskiej punkt, przypomniał o sobie Igor Strzałek. Utalentowany pomocnik, który kilka razy błyszczał wiosną, ale dotąd w tym sezonie grał mało, strzelił zwycięskiego gola w doliczonym czasie gry. Tym samym wicemistrzowie Polski przypieczętowali idealny dla siebie tydzień.
Wrocławianie przystępowali do meczu z Piastem Gliwice rozpędzeni. Wygrali pięć poprzednich spotkań i spoglądali na resztę ligi z pozycji lidera. Mecz z graczami Aleksandara Vukovicia nie był ich popisem, ale i tak zdołali go wygrać. Decydujące znów okazały się indywidualności. Tuż przed przerwą piękną dwójkową akcją popisali się Erik Exposito z Mathiasem Nahuelem. Tym razem to ten drugi posłał bombę nie do obrony na bramkę Frantiska Placha. Gliwiczanie, którzy musieli grać przez pół meczu w dziesiątkę po drugiej żółtej kartce Arkadiusza Pyrki, nie byli w stanie odpowiedzieć i przegrali dopiero drugi raz w tym sezonie.
Stal Mielec to jeden z najbardziej niewygodnych dla Lecha rywali w Ekstraklasie. Kiedy więc zawodnicy Kamila Kieresia wyszli przy Bułgarskiej na prowadzenie po kolejnej dwójkowej akcji Ilii Szkurina i Macieja Domańskiego, kibicom Kolejorza mogły stanąć przed oczami koszmary z nieodległej przeszłości. Rozgonił je jednak duet, który w tym sezonie raczej nie zawodzi. Trafienia Filipa Marchwińskiego i Kristoffera Velde pozwoliły gospodarzom szybko przejąć kontrolę nad meczem. W drugiej połowie nic więcej się nie wydarzyło. Lech wygrał drugi raz z rzędu, podbudowując się przed trudną czwartkową rywalizacją z Rakowem.
AUTOR: MICHAŁ TRELA (CANAL+SPORT)