Dają wiarę, że przeciętne finanse nie oznaczają sportowej przeciętności. Girona może napisać historię podobną do Leicester City.
Gdy w 2016 roku dyżurny słabiak Leicester sięgnął, bardziej niż sensacyjnie, po mistrzostwo Anglii, w Hiszpanii wszyscy jak jeden mąż skwitowali: „u nas to niemożliwe”. Nawet jeśli jednemu z gigantów przydarzy się słabszy sezon, to „swoje” stanie się udziałem pozostałych. Atletico, Barcelona, Real – w kolejności alfabetycznej. To ta trójka miała do końca świata, a nawet o jeden dzień dłużej dzielić między siebie mistrzowskie tytuły. Co bardziej niepoprawni optymiści po cichu cedzili nazwy Sevilli, Valencii czy któregoś z baskijskiego duetu, ale zaraz inni ripostowali: „vice, trzeci, to i owszem, ale tron? Nieeee”. Mówimy tu jednak wyłącznie o uznanych hiszpańskich markach, a Leicester w Anglii nigdy wcześniej nią nie było. To trochę tak, jakby po tytuł miało sięgnąć Rayo, Sporting Gijon czy Girona… NIEMOŻLIWE.
Tymczasem dziś dzieje się na naszych oczach właśnie NIEMOŻLIWE. Nie po 10 czy nawet 15 kolejkach, a po 23 seriach spotkań Girona twardo siedzi na krześle przy największym ze stołów. Do tronu droga jeszcze daleka. Być może już w najbliższy weekend dostanie drugą bolesną nauczkę w tym sezonie od wielkiego Realu. Wariant pesymistyczny jest jak najbardziej dla Katalończyków możliwy. Ale nic nie zmieni faktu, że mamy do czynienia z fenomenem na skalę Leicester z 2016 roku. Fenomenem tym bardziej zadziwiającym, że powstał zupełnie nagle. Choć przyznajmy uczciwie: dobre momenty Girona miała już w zeszłym sezonie. Co jednak istotne, aktorzy tego spektaklu to niemal w komplecie „no name’y” dla większości fanów futbolu.
Zacznijmy od trenera. Michel: fajny gość, romantyk futbolu, ale gdy w klubach pokroju Rayo czy Hueski pojawiały się schody, to… Michel na bruk. Jedźmy dalej, tylko po wyjściowej jedenastce. Bramkarz Gazzaniga – niczym nigdy się nie wyróżnił w Anglii, czy Hiszpanii. A ma na karku już 32 lata. Yan Couto? Podobno spory talent. Tyle że ludzie z niebieskiej części Manchesteru trzy razy posłali go na wypożyczenie do górzystej części Katalonii, by mieć kłopot z głowy. Choć przyznajmy — coś im mówiło, by żadnej klauzuli wykupu w kontrakcie nie umieszczać.
Eric Garcia – pośmiewisko La Liga i to z Barcelony, czyli obrońca, który umie wiele, ale nie w kwestii bronienia. Najbardziej znany w tym towarzystwie Daley Blind – emeryt z fajnym CV, który wiosną w Bayernie miał dużo czasu na zwiedzanie miasta. Miguel Gutierrez – kolejny talent, tym razem z Realu, którego pozbyto się bez żalu za satysfakcjonującą sumkę, choć podobnie jak w przypadku Couto, awaryjnie dając sobie, jakby co, szansę na łatwe odkupienie. Yangel Herrera – reprezentant Wenezueli też ze stajni City, ale bardziej doświadczony od Couto. Wędrowniczek po przeciętniakach La Liga (Huesca, Granada, Espanyol). Nawet niezły grajek, ale podatny na kontuzje. Aleix Garcia – facet, który nie tak dawno na zakręcie kariery grał za frytki w Dynamie Bukareszt. Kiedy wrócił z rumuńskiej niedoli do topornego Eibar, które właśnie maszerowało do drugiej ligi, oglądał nieporadność kolegów głównie z ławki rezerwowych.
Ivan Martin… a kto to jest Ivan Martin — pytali jeszcze rok temu wszyscy dookoła. Odpowiedź: jednym z blisko pół miliona zarejestrowanych piłkarzy w Hiszpanii. Viktor Cygankow – talent stulecia ukraińskiego futbolu, jednakże sprzed prawie dekady. Zasiedziały w Dynamie, którego sam transfer do Girony ubiegłej zimy pokazuje, jak „walczył” o jego względy piłkarski świat. Savio vel Savinio – pewnie jeden z dziesiątek ulicznych „kiwajłów” rodem z Brazylli, który za niemałe pieniądze trafił do Troyes. Ale zaraz potem z tego „giganta” francuskiego futbolu został wypożyczony do PSV. Proszę mi wierzyć kariery pokroju Romario i Ronaldo tam nie zrobił. Myślę, że na 100 ankietowanych kibiców klubu spod znaku marki słynnego producenta sprzętu RTV 98 odpowiedziałoby – nie znam typa.
Wreszcie Wielki Brat w ataku – niejaki Artem Dovbyk – król strzelców ligi ukraińskiej, który w młodym wieku nie podbił ligi duńskiej. Może i papiery piłkarskie ma, ale równocześnie jest za cichy, zamknięty, nie zna języków i ma straszne ciężary z aklimatyzacją. Przyznacie Państwo, gotowa mieszanka na mistrzowskie danie.
Można więc zapytać, cytując Ronalda Koemana: to jakim cudem jest, jak jest? Na to nie ma prostej odpowiedzi. Girona nie jest drużyną bez wad. Wystarczy spojrzeć na defensywę. Niemniej jednak ma w bieżącym piłkarskim CV takie rzeczy, które są często przynależne tylko gigantom. Po pierwsze plan, zwany taktyką. A może nawet, pisząc bardziej wzniośle, strategią. Michel dokładnie wiedział, jakich zawodników (nie o nazwiska, a predyspozycje chodzi) chce na konkretnych pozycjach.
Ich załatwianiem zajmuje się dyrektor sportowy Quique Carcel. Postać, zapewniam, równie ważna, jak Michel, od lat związana z klubem. Oczywiście bycie częścią City Football Group ułatwia mu zadanie (vide Savio, Couto, Aleix Garcia, Yangel). Niemniej jednak rękę do transferów ma ostatnio fenomenalną. Michel, mając już odpowiednich ludzi, mógł realizować futbolowy romantyzm. Ten romantyzm ma jednak ręce, nogi i rozum. Nie tylko serce. Nazwałbym go ofensywą totalną. Dosłownie każdy z zawodników ma dać drużynie ważne, osadzone w planie, „coś do przodu”.
Nie warto pisać o skrzydłowych czy napastnikach, bo to oczywiste. Spójrzmy raczej na obrońców. Couto, w mniejszym stopniu Arnau – mają regularnie mknąć z piłką po skrzydle. Szukać nie tylko wrzutek, ale również gry kombinacyjnej. Eric Garcia, rzadziej David Lopez, posyłać długie podania do graczy stricte ofensywnych. Do tego zbierać bądź przechwytywać piłki wysoko, by albo od razu dawać drugie tempo w rozegraniu, albo strzelać z dystansu. Oczywiście do tego dorzucamy grę głową w polu karnym rywala przy stałych fragmentach.
Blind wchodzi w półprzestrzenie po lewej stronie, dając szansę na bardziej zaawansowane rozegranie, rozwodnienie w tym sektorze obrony czy kapitalne otwierające podane. Miguel Gutierrez to fałszywy lewy obrońca, który gros czasu spędza w pomocy, a nawet za plecami „9”. Taka gra kosztuje. Obrona ustawiona bardzo wysoko może łatwo pęknąć nadziana na kontrę rywala… I pęka, bo każdy ze stoperów ma oczywiste niedomagania w destrukcji.
Niemniej jednak strata gola, czy nawet najbardziej negatywny scenariusz, nie powoduje zwątpienia u piłkarzy. Paniki, a tym samym chaosu w realizacji założeń taktycznych. Plan jest A, póki nie nadejdą zmiany, o których później. Planu B nie ma i nie będzie. To kluczowy akcent budowania pewności siebie u piłkarzy. Wiary i przekonania w to, że nasza strategia jest najlepsza. Straciliśmy gola. Luz. Róbmy swoje. Odrobimy. Proszę mi wierzyć, odrabiają z nawiązką. Takich przykładów jest wiele. A w kontrze tylko ligowa porażka z Realem i pucharowa z Mallorcą. Choć gdyby na Son Moix mecz potrwał jeszcze z 10 minut, obstawiam, że Girona dopięłaby swego.
Girona jest świetna w szybkim ataku (vide mecz z Barcą). Równie dobra w ataku pozycyjnym. Wysoce skuteczna przy stałych fragmentach i jedynie słabsza w obronie. Żałowano — i słusznie – odejścia Taty Castellanosa, pogromcy Realu. Tymczasem Dovbyk to napastnik kompletny. Nie ma tu miejsca na wyliczenie wszystkich jego zalet. Savio istny huragan. Kapitalny drybler. Bardzo inteligentny piłkarsko zawodnik. No i ta linia środkowa. Aleix Garcia — piłkarz orkiestra. Forma reprezentacyjna okraszona już debiutem w kadrze. Ivan Martin – okrzyknięty najbardziej niedocenionym graczem w La Liga. Jest jak wąż, który niezauważony pełza w zaroślach murawy. Ale gdy już zaatakuje wślizgiem, pośle jedno podanie, czy wejdzie z piłką w „szesnastkę”, to już po przeciwniku.
Wreszcie rezerwowi, czyli tzw. plan B. Choć ja bym go nazwał planem A1. Można odnieść bowiem wrażenie, że ich pojawienie się nie jest wyrazem szukania naprędce ratunku, czy aktem desperacji tylko z góry ustalonym wcześniej schematem gry. Gdy na boisku są już Portu, Stuani czy Valery, plan działania, konsekwencja i precyzja realizacji wyglądają tak, jakby to była wyjściowa jedenastka i początek meczu. Efekty: proszę spojrzeć w statystyki bądź przyjrzeć się końcowym fragmentom wielu spotkań.
Michel jest trenerem niesamowitym. Nie wiem, jak zrobił i robi to, co robi, ale zbudował pięknego potwora. Piłkarze go uwielbiają, tak, jak uwielbiali go już wcześniej, gdy z sukcesami było jeszcze na bakier, choć nie zapominamy awansów do La Liga z Rayo czy Huescą. Nie wiemy jeszcze, gdzie jest sufit Girony, co wydarzy się w marcu czy kwietniu. Wiemy natomiast, że oglądając mecze katalońskiego kopciuszka, można znów zakochać się w futbolu. Nie trzeba mieć Messiego, Viniego, czy Griezmanna, by pięknie grać w piłkę. Girona daje wiarę, że przeciętne finanse nie oznaczają sportowej przeciętności. Myślę, że nawet jeśli na co dzień trzymasz za Realem czy Barceloną, to chcesz by Michel i jego ludzie zrobili w tym sezonie coś wielkiego. Czy na miarę Leicester? Odpowiedź poznamy pod koniec maja.
AUTOR: PIOTR LABOGA (CANAL+SPORT)