Co za czasy, by być polskim kibicem. Ledwo Robert Lewandowski został pierwszym Polakiem w El Clasico, a już możemy się emocjonować debiutem Jeremy’ego Sochana w najlepszej koszykarskiej lidze świata. Jakie były najważniejsze momenty na drodze naszego reprezentanta do San Antonio Spurs? O tym w swoim najnowszym tekście pisze Jakub Kręcidło.
Jeremy Sochan urodził się w Oklahomie. Dorastał w Wielkiej Brytanii. Koszykarskie szlify zebrał w Niemczech. I reprezentuje Polskę. W nocy ze środy na czwartek Jeremy Sochan zadebiutuje w NBA i zrobi to dokładnie 5345 dni po Marcinie Gortacie, naszym ostatnim debiutancie w NBA. A oto jak wyglądała jego droga do najlepszej koszykarskiej ligi świata.
Mama – koszykarka. Nieżyjący już biologiczny ojciec – koszykarz na poziomie uniwersyteckim. Dziadek – koszykarski działacz. Łatwo wyciągnąć wniosek, dlaczego Jeremy został koszykarzem, ale byłoby to zbyt pochopne. Mama Aneta oraz Wiktor, ojczym Sochana, wychowywali go w duchu sportu, jednak do niczego nie zmuszali. Zawodnik, którego debiut w San Antonio Spurs będzie można oglądać w CANAL+Sport (czwartek, 1.30) jako dziecko uprawiał praktycznie wszystkie możliwe dyscypliny, z piłką nożną, futbolem amerykańskim czy skokiem w dal na czele. Koszykówkę wybrał dość późno. Profesjonalne treningi zaczął dopiero w wieku piętnastu lat w akademii Itchen w Southampton. I od tego momentu Polak grający w NBA nie oglądał się za siebie.
Skoro w Anglii piętnastoletni Sochan grał przeciwko dorosłym rywalom na drugim poziomie rozgrywkowym, nie mogło dziwić, że nad rywalami w swoim wieku kompletnie dominował. W 2019 roku skrzydłowy pojechał z polską reprezentacją U16 na mistrzostwa Europy dywizji B. Zespół wrócił z nich ze złotym medalem, a Jeremy z nagrodą dla najlepszego zawodnika. Ten turniej był jednym z przełomowych momentów w karierze Sochana, który imponował na oczach skautów z całego świata i szybko został za to nagrodzony zaproszeniem do pracy w amerykańskiej La Lumiere – prestiżowym liceum, którego reputacja szybko rośnie, bo to tam uczyli się Jaden Ivey, Jaren Jackson Jr. czy Jordan Poole, dzisiejsi gracze NBA. Sochan to nie pierwszy Polak w NBA, ale pierwszy, który odbywał szlify w tej akademii.
Ze względu na pandemię Sochan przerwał naukę w La Lumiere. To mógł być moment zwrotny jego kariery, ale – na szczęście – i tu podjął słuszną decyzję. Jeremy pozostał w Europie, tłumacząc, że „sytuacja pandemiczna jest w niej znacznie lepsza niż w USA”. Polak związał się z Orange Academy, szkółką niemieckiego klubu Ratiopharmie Ulm słynącego ze szlifowania talentów. Grał tam na tyle dobrze, że zadebiutował w dorosłej reprezentacji Polski w koszykówce i to z przytupem, bo został najmłodszym zawodnikiem w jej historii (17 lat, 9 miesięcy i 1 dzień; w debiucie zdobył 18 punktów, miał trzy zbiórki, asystę i dwa bloki). Niemcy byli zainteresowani zatrzymaniem skrzydłowego, ale ten dostał oferty stypendiów od wielu amerykańskich uniwersytetów, z Kansas, Michigan State, Arizoną czy Florida State na czele. Ostatecznie, zdecydował się postawić na Baylor. I to też była znakomita decyzja.
Sochan trafił do Baylor Bears kilka miesięcy po zdobyciu przez tę drużynę mistrzostwa NCAA. Przewidywano, że Polak spędzi w szkole przynajmniej dwa lata, jednak wystarczył tylko rok. I wcale nie był to rok idealny, bo Bears nie obronili mistrzostwa, a skrzydłowy długo leczył kontuzję i tylko raz wyszedł w pierwszej piątce. Imponujący warunkami fizycznymi koszykarz zdążył pokazać swoją wszechstronność, szczególnie w obronie, a oczekiwania z nim związane błyskawicznie rosły. Na początku sezonu eksperci spodziewali się, że Polak zostanie wybrany w naborze do ligi w 2023 roku i że trafi do niej w granicach 40-50 wyboru. Kilka miesięcy później nikt nie zakładał scenariusza, w którym Sochan miałby spędzić w Baylor drugi rok, a skrzydłowy był pewniakiem do zostania wybranym w czołówce draftu do najlepszej koszykarskiej ligi świata. Jeremy Sochan i jego rodzina związali się z renomowaną agencją Tanner Sports, zamykając sobie drogę do powrotu na uczelnię, a NBA zaprosiła go do tzw. green roomu – pokoju, w którym w sali pod sceną, w której siedzi dwudziestu pewniaków do zostania wybranymi w pierwszej rundzie draftu.
Sochan w green roomie nie nasiedział się zbyt długo. Został wybrany z 9. numerem draftu przez San Antonio Spurs – klub będący obecnie w przebudowie, ale też klub legendarny, z fenomenalnym trenerem Greggiem Popovichem i długą listą zawodników, którzy dzięki grze w Teksasie rozwinęli swoje talenty do nadspodziewanie wysokiego poziomu. A Sochan potencjał ma, choć trzeba go oszlifować. Polak imponuje warunkami fizycznymi. Znakomicie porusza się po parkiecie. Jest świetny w defensywie. Dobrze rozgrywa i gra na zbiórce. Jest, jak mawiają Amerykanie, niczym szwajcarski zegarek – umie wszystko. No, prawie wszystko, bo do poprawy jest rzut. Ale ten ma przyjść z czasem. A akurat czasu nasz koszykarz ma mnóstwo, bo niedawno skończył 19 lat i w tym sezonie w NBA będzie tylko siedmiu zawodników młodszych niż on. Nikt z tej siódemki najprawdopodobniej nie wyjdzie jednak w pierwszej piątce swojego zespołu – a właśnie to zrobi Sochan, który w trakcie przygotowań do sezonu „kupił” trenera Popovicha i ma być ważnym elementem Spurs nie tylko w rywalizacji z Charlotte Hornets (transmisja w CANAL+ Sport od 1.30 w nocy ze środy na czwartek), ale i w długofalowej perspektywie. Mecze Jeremy'ego Sochana przez cały debiutancki sezon w NBA będzie można oglądać na antenach CANAL+ i w sekcji NBA w CANAL+ online. W naszej ofercie są nie tylko najważniejsze mecze NBA w każdym tygodniu, ale też kluczowe wydarzenia wokół sezonu, jak All-Star Weekend, Draft, czy galę Hall Off Fame. Ponadto kibic ma do dyspozycji skróty wszystkich meczów, wywiady z gwiazdami i legendami NBA, archiwalne spotkania, a także cotygodniowy magazyn Basket Office.
autor: Jakub Kręcidło [CANAL+]