Pierwszy raz w sezonie oba łódzkie kluby wygrały w tej samej kolejce. Jagiellonia znów jest liderem. Zapraszamy na skróty meczów Ekstraklasy.
Po fatalnym początku rundy w Radomiu nie ma już śladu. Ekipa Macieja Kędziorka wygrała dwa ostatnie mecze. W obu gole padały w podobny sposób – po świetnych wrzutach Dawida Abramowicza z autu wykorzystywanych przez Lukę Vuskovicia oraz po dośrodkowaniach do Leonardo Rochy. Portugalski napastnik w Gliwicach trafił pięknymi nożycami i przyczynił się do ważnej wygranej. Gliwiczanie znów stracili w tym roku trzy gole w jednym meczu, a w samej końcówce Patryk Dziczek nie wykorzystał rzutu karnego. Strefa spadkowa zaczyna być niebezpiecznie blisko. Wtorkowe zaległe spotkanie z Puszczą Niepołomice urosło do rangi meczu o sześć punktów.
Śląsk nie zaczął spotkania w Białymstoku źle i wydawało się, że może sprawić Jagiellonii spore problemy. Później jednak miejscowa maszyna się rozpędziła. Zawodnicy Adriana Siemieńca już przed przerwą strzelili trzy gole, a zmarnowali jeszcze doskonałą okazję na 4:0. W drugiej połowie wrocławianom udało się przejąć inicjatywę i strzelić gola. Jagiellonii spotkanie nie wymknęło się jednak spod kontroli. Dzięki temu drużyna z Podlasia przeskoczyła rywala w tabeli i wróciła na pozycję lidera. Śląsk momentami pokazywał jednak niezły futbol, co może nastrajać kibiców optymizmem przed kolejnymi meczami.
Już od ponad pięciu miesięcy mistrzowie Polski nie są w stanie wygrać meczu ligowego poza Częstochową. Wydawało się, że w sobotę wszystko układa się dla nich idealnie. Ich rywalem była Puszcza Niepołomice, walcząca o utrzymanie i czekająca na pierwsze zwycięstwo w 2024 roku. Ioan Revenco, zawodnik gospodarzy, wyleciał z boiska już po 20 minutach. A chwilę później Artur Craciun, jego rodak, strzelił gola samobójczego. Raków był na autostradzie do zwycięstwa. Na nic się to jednak zdało. Na początku drugiej połowy drugą żółtą kartkę otrzymał Fran Tudor i siły się wyrównały. Później słupek obijali Władysław Koczergin i Bartosz Nowak. A w samej końcówce po zagraniu ręką Bogdana Racovitana sędzia podyktował rzut karny dla beniaminka. Łukaszowi Sołowiejowi nie zadrżała noga i drużyna Tomasza Tułacza zaskoczyła kolejnego faworyta.
Blisko ćwierć wieku czekali kibice Widzewa na zwycięstwo w klasyku z Legią. Długo wydawało się, że i tym razem nie uda się przerwać niechlubnej serii. Do 90. minuty w Łodzi utrzymywał się wynik bezbramkowy. W jednej z ostatnich akcji meczu Fran Alvarez huknął jednak jak z armaty, nie dając szans Dominikowi Hładunowi. Tym samym łodzianie odnieśli kolejne w tym sezonie prestiżowe zwycięstwo. Dwukrotnie Widzew ogrywał w derbach ŁKS, a jesienią pokonał też na wyjeździe Lecha Poznań. Wygrana z Legią musi smakować szczególnie. Zwłaszcza że mocno skomplikowała nielubianemu rywalowi walkę o mistrzostwo kraju.
ŁKS znajduje się w sytuacji beznadziejnej, ale to nie znaczy, że musi wywiesić białą flagę. Przed tygodniem Rycerze Wiosny pokonali Puszczę Niepołomice (3:2), po raz pierwszy od pół roku sięgając po trzy punkty. Teraz poszli za ciosem i ograli na wyjeździe Wartę Poznań, co oznacza, że pierwszy raz w tym sezonie przywieźli z delegacji jakąś zdobycz. Łodzianie wciąż są na ostatnim miejscu w tabeli, a ich sytuacja nie przestała być fatalna, ale przynajmniej wrażenie, jakie pozostawia po sobie zespół, jest znacznie lepsze niż za czasów Piotra Stokowca, który w roli trenera ŁKS-u nie wygrał ani jednego meczu. Po raz pierwszy w tym sezonie oba łódzkie kluby wygrały swoje mecze w tej samej kolejce. Co za weekend dla futbolu w tym mieście.
AUTOR: MICHAŁ TRELA (CANAL+SPORT)