Erling Haaland wrócił do strzelania. Król strzelców Premier League znów może być nie do pokonania w rywalizacji najlepszych snajperów.
W ubiegłym sezonie, swoim pierwszym w Premier League, od razu sięgnął po koronę króla strzelców. I to w jakim stylu! Erling Haaland, zdobywając aż 36 bramek, pobił rekord należący od trzech dekad do Andy’ego Cole’a z Newcastle i Alana Shearera z Blackburn. Obaj w trakcie jednego sezonu strzelili po 34 gole. W pokonanym polu zaledwie 22-letni norweski napastnik pozostawił zaś — bijąc ich na głowę — snajperów, którzy po to trofeum sięgali wcześniej po trzy razy – Harry’ego Kane’a z Tottenhamu i Mo Salaha z Liverpoolu. Nic dziwnego więc, że Haalanda również przed trwającym sezonem znów typowano jako bitego faworyta do zwycięstwa w klasyfikacji „Top Scorers”.
Manchester City od samego początku kadencji Pepa Guardioli imponował zwłaszcza w ofensywie. Grał ładnie dla oka. Atakował z polotem. Zdobywał dużo bramek. A „The Citizens” seryjnie wygrywali w Anglii spektakularne trofea. Sięgnięcie więc w tym czasie po tytuł najskuteczniejszego zawodnika Premier League przez któregoś z napastników występującego w barwach klubu z Etihad nie jawiło się jako zadanie z rodzaju arcytrudnych. Ale w żadnym z sześciu poprzednich sezonów za rządów hiszpańskiego menedżera ta sztuka się nie udała. Dopiero zatrudnienie norweskiej „Bestii” pozwoliło zawojować także tę klasyfikację.
Fantastyczne warunki fizyczne, w tym 194 cm wzrostu, ułatwiały napastnikowi MC dominację w powietrzu. O jego sile i skoczności przekonywali się więc kolejni środkowi obrońcy, próbujący stawić mu czoła w walce o górne piłki. Ale także na ziemi, a może głównie tam, Haaland był nie do zatrzymania. Wbrew pozorom, bo 88 kilogramów wagi raczej nie powinno ułatwiać szybkiego poruszania się po boisku. Erling potrafił jednak błyskawicznie wystartować do piłki, rozpędzić się i celnie oraz piekielnie mocno strzelić.
Chwytał też w lot taktyczne założenia proponowane przez Guardiolę. Nie stronił od gry kombinacyjnej. Choć wielu nie wierzyło własnym oczom — nie odstawał od klubowych kolegów pod względem wyszkolenia technicznego. A czy w polu karnym zachowywał się egoistycznie? Tak, jak to snajper. Ale fakt, że zaliczył aż 9 asyst, a jego pięciu kolegów z drużyny kończyło sezon z dwucyfrową liczbą strzelonych goli, świadczy, że z egoizmem w polu karnym raczej nie przesadzał. Wygląda bowiem Haaland na zawodnika, który ma świadomość, że piłka nożna to jednak sport zespołowy. Że strzeleckie statystyki, choćby i wybitne, mają największą wartość, gdy sukcesy osiąga także drużyna. W ubiegłym sezonie zaś, w dużej mierze dzięki golom Haalanda (w sumie, w lidze i pucharach, było ich aż 52!) zdobył Manchester City mistrzostwo Anglii, FA Cup i – wreszcie — triumfował po raz pierwszy w historii w Champions League.
W tym sezonie Haaland także przewodzi ligowym snajperom, choć liczba bramek zdobyta przez norweskiego bombardiera nie jest już tak imponująca. Przecież rok temu w tej fazie rozgrywek Premier League miał Erling w dorobku już 25 goli. Teraz ma „zaledwie” 16. Czy to oznacza, że rywale wyciągnęli wnioski i coraz częściej potrafią ujarzmić i powstrzymać „Bestię”? Czy to bramkowe manko to tylko wynik tajemniczej kontuzji śródstopia, która wykluczyła go w grudniu i styczniu z gry w pięciu ligowych meczach?
Jeszcze w minioną sobotę przed południem chciałem pisać głównie o tym, że obrońcy wreszcie przestali się trząść ze strachu na widok Haalanda, a zaczęli umiejętnie ustawiać się względem napastnika. Na przykład odcinać go od podań, co ułatwiała im nieobecność na boisku kontuzjowanego Kevina de Bruyne, największego speca od asyst w Premier League. Zamierzałem też – nie ukrywam, że trochę złośliwie — przypomnieć od ilu dni, godzin, minut nie potrafi Haaland pokonać bramkarzy rywali. Ale zaniechałem ich liczenia, bo… obejrzałem sobotni mecz z Evertonem.
Wystarczyło, że James Tarkowski zostawił Norwegowi dosłownie na chwilę odrobinę swobody i było 1:0. Wystarczyło, że na boisku pojawił się wspomniany De Bruyne, a Jarrad Branthwaite zapomniał, że ma do czynienia z Haalandem, że bark w bark walczy z „Bestią”, a nie ze zwykłym rekonwalescentem, który dopiero szuka formy, i… było 2:0. A przecież, zanim norweski napastnik strzelił pierwszego gola, Manchester City nie oddał ani jednego celnego strzału… A te wspomniane dwie akcje, w których Erling wziął udział, uczyniły z niego bohatera meczu. Wiedziałem już, że wrócił stary, dobry Haaland…
W ten sposób norweska „Bestia” odebrała Shearerowi jeszcze jeden rekord. To był 50. mecz Haalanda w Premier League podstawowym składzie i gole nr 50 i 51. Shearer przed laty w tym samym czasie zdobył „tylko” 45 bramek.
Ale wyścig po „Złoty But”, czy — jak kto woli — koronę króla strzelców jeszcze się w Premier League nie rozstrzygnął. Pod nieobecność Haalanda kilku śmiałków zwietrzyło szansę na sensacyjny triumf w klasyfikacji snajperów. Oczywiście, jeśli Norwega dogoni drugi obecnie w klasyfikacji Salah (14 goli), sprawi co najwyżej niespodziankę, a nie sensację. Ale Egipcjanin, który najpierw wybrał się na Puchar Narodów Afryki, a potem odniósł kontuzję, opuścił już cztery ligowe mecze i na razie się leczy.
W grupie pościgowej znajdują się jeszcze Dominic Solanke (13 goli) z Bournemouth, a także Son Heung-min (12 goli) z Tottenhamu, Ollie Watkins (11 goli) z Aston Villi oraz Jarrod Bowen (11 goli) z West Hamu, ale żaden z nich w miniony weekend bramkowego dorobku nie powiększył. Czy mają szansę wyprzedzić lidera? No cóż, jeden hattrick, jeden dublet i mogą go dorwać. Ale piszę te słowa, niespecjalnie w nie wierząc. W formie z ostatniej soboty Halland może nawet powiększyć przewagę nad rywalami. A serwis, czyli kolegów, którzy potrafią podać mu piłkę „na nos”, ma w Manchesterze City najwyższej jakości. Tak więc, jeśli tylko dopisze Erlingowi zdrowie, to ani sensacji, ani niespodzianki w walce o „Golden Boot” nie przewiduję.
AUTOR: RAFAŁ NAHORNY (CANAL+SPORT)