Jagiellonia po raz pierwszy w tym sezonie jest całkiem samodzielnym liderem. Grupa pościgowa wciąż nie odpuszcza. Oto skróty meczów 25. kolejki Ekstraklasy.
Jagiellonia Białystok już kilka razy w tym sezonie zasiadała na fotelu lidera, ale zawsze musiała go z kimś dzielić. Czasem o jej prowadzeniu decydował tylko bilans bezpośrednich spotkań albo różnica bramek, co prowokowało nawet dyskusje w mediach społecznościowych z udziałem dyrektora sportowego Śląska Wrocław. Zawsze trzeba było również mieć z tyłu głowy zaległy mecz Rakowa, który mógł odrobić straty i wyjść na prowadzenie. Teraz nie ma już żadnych wątpliwości. Po wygranej w Radomiu drużyna z Podlasia jest samodzielnym liderem. Drugie zwycięstwo z rzędu pozwoliło jej odskoczyć od wicelidera z Wrocławia na dwa punkty. To wciąż minimalna przewaga, ale przynajmniej symbolicznie Jagiellonia oderwała się od peletonu.
Drużyną, która na początku rundy wiosennej zbierała najwięcej pochwał, była niewątpliwie Pogoń Szczecin. Portowcy zachwycali grą oraz wynikami zarówno w Ekstraklasie, jak i w Pucharze Polski. W ostatnim czasie nastąpiła jednak zadyszka. W trzech ostatnich meczach drużyna Jensa Gustafssona zdobyła tylko punkt. A że po jesieni nie miała żadnego marginesu błędu, jej sytuacja w walce o mistrzostwo Polski znów robi się trudna. Na dziewięć kolejek przed końcem sezonu Pogoń traci do lidera siedem punktów i ma przed sobą pięć innych drużyn. Remis w Kielcach to jednak maksimum, co w niedzielne popołudnie Portowcy mogli wycisnąć z tego meczu. Pierwszą połowę kompletnie bowiem przespali. A w drugiej, choć odrobili dwubramkową stratę, też dopuścili gospodarzy do dogodnych szans.
Przeciwieństwem Pogoni w pierwszych tygodniach 2024 roku była Legia Warszawa, której nie układało się kompletnie nic. Wicemistrzowie Polski zaczęli wprawdzie wiosnę od wymęczonej wygranej w Chorzowie (1:0), ale później przeżywali serię sześciu meczów bez zwycięstwa na wszystkich frontach. Przełamanie przyszło tuż przed przerwą na kadrę. Stołeczny zespół ograł u siebie Piasta po pięknych trafieniach Josue i Marca Guala. Szczególnie Hiszpan może być z siebie zadowolony. Po bardzo rozczarowującym pierwszym półroczu w Warszawie tej wiosny ma już na koncie cztery gole i asystę. A to wynik, którego nie musi się już wstydzić.
Grubo ponad 500 minut czekali kibice Kolejorza na gola swojej drużyny. W derbowym meczu z Wartą wreszcie doszło do przełamania. Choć nie od razu. Przed przerwą gracze Mariusza Rumaka tworzyli dogodne sytuacje, lecz żadnej nie potrafili wykorzystać. Zieloni odgryzali się nieprzyjemnymi strzałami z dystansu, z którymi problemy miał Bartosz Mrozek. W końcu jednak Lech przeszedł do konkretów. Oba gole dla zwycięzców strzelił Kristoffer Velde, a w wygranej wydatnie pomógł też dobrze dysponowany Filip Marchwiński. Dla Kolejorza było to już ósme z rzędu zwycięstwo z Wartą. Z żadnym innym rywalem ekipa Dawida Szulczka nie ma w Ekstraklasie aż takich problemów. To sprawia, że ciągle musi oglądać się w tabeli za siebie. Nad strefą spadkową ma bowiem tylko trzy punkty przewagi.
Blisko 40 tysięcy ludzi pojawiło się na Stadionie Śląskim, by oglądać najważniejsze wydarzenie piłkarskie w regionie. Większość z nich wychodziła jednak z Kotła Czarownic rozczarowana, bo gospodarze znów nie poradzili sobie z największym rywalem. Po jesiennej porażce w Zabrzu (0:1), teraz przegrali także u siebie. Gracze Janusza Niedźwiedzia przeważali przez większość meczu, stwarzali groźniejsze sytuacje i mieli inicjatywę, lecz pod bramką rywala brakowało im zimnej krwi. Co innego Górnik, który nie zagrał wielkiego meczu, ale w decydujących momentach był konkretny. Wydatnie pomógł w tym Dante Stipica, doświadczony bramkarz Niebieskich, który nie popisał się przy obu golach dla zabrzan. Ruchowi udało się tylko zmniejszyć rozmiary porażki. To nie tylko prestiżowa przegrana, ale też bardzo bolesna w kontekście walki beniaminka o utrzymanie.
AUTOR: MICHAŁ TRELA (CANAL+SPORT)