Przepis o młodzieżowcu wprowadzono, by wymuszać na klubach zwrócenie większej uwagi na szkolenie, skauting polskich zawodników i trenerów pracujących z nimi. To ten efekt jest najważniejszy. Tymczasem kluby, które szkolą na co dzień zawodników i chcą dbać o akademie, dostają sygnał, że to nie jest kluczowa sprawa w kontekście rozwoju polskiej piłki.
Na temat przepisu o młodzieżowcu napisano już mnóstwo artykułów. Przeprowadzono wiele rozmów i dyskusji. Sami w naszej stacji w maju 2022 roku poświęciliśmy mu specjalną „Debatę+. Młodzieżowiec ”, do której obejrzenia gorąco zapraszam.
Temat zmian w przepisie o młodzieżowcu wraca w polskiej piłce jak bumerang. Ostatnie doniesienia sugerują, że kilka klubów w Ekstraklasie chce likwidacji tego przepisu. Jednym z głównych liderów w forsowaniu tych zmian jest Raków Częstochowa. Klub, który sięga właśnie po historyczne mistrzostwo Polski i który przy tym w najmniejszym stopniu korzystał z polskich zawodników do 22. roku życia. Jednocześnie Raków to klub, który na konferencji prasowej głosem właściciela Michała Świerczewskiego już zapowiedział zmianę polityki sportowej. Stery mają być przekierowane na większą promocję i poszukiwanie młodych zawodników, bo kończą się możliwości finansowania transferów zagranicznych. To najlepiej pokazuje, że w długoletniej perspektywie trzeba zadbać o rozwój młodych, polskich zawodników.
Słysząc dyskusje na temat argumentów za i przeciw słuszności wprowadzenia bądź likwidacji tego przepisu w Ekstraklasie, przypomina mi się świetna anegdota Melchiora Wańkowicza, o francuskim bajkopisarzu Jeanie de La Fontaine. Poproszono go kiedyś w gospodzie o rozstrzygnięcie sporu, jakiego koloru są promienie słoneczne odbijające się w stojącej na stole kryształowej karafce z winem. Jeden z gości siedzących przy stole twierdził, że są czerwone. Drugi, że niebieskie, a trzeci, że różowe. La Fontaine obszedł stół dookoła i stwierdził, że wszyscy z biesiadników mają rację – ponieważ to zależy, z której strony się patrzy. Kluczowe jest jednak, by dostrzegać, nie jeden, a wszystkie kolory. Dla mnie ta anegdota niesie pewną prawdę o tym, jak powinniśmy patrzeć na temat młodzieżowca.
Przede wszystkim w Polsce mamy do czynienia z dużym bałaganem organizacyjnym szkolenia na dole piramidy. Brak podziału u dzieci i młodzieży na piłkę amatorską (grassroots) i profesjonalną rzutuje na wiele problemów naszego futbolu.
Po drugie, od lat w Polsce mówi się o trudnościach w przejściu zawodników od juniorów do seniorów. Niestety, nie obowiązuje u nas przepis o obowiązkowym posiadaniu zespołu rezerw, co utrudnia wielu zawodnikom rozwój. Nie ma również obecnie żadnych rozgrywek poświęconych zawodnikom w tym okresie szkolenia piłkarskiego. To również powoduje, że wielu nie przeciska się przez tzw. wąskie gardło dalszej selekcji i znika z radarów klubów, w których się wychowywali.
Po trzecie, obserwujemy ciągłe modyfikacje w rozgrywkach juniorskich. Najlepszym przykładem są zmiany w najstarszej grupie CLJ. Raz to rozgrywki zawodników do lat 19, raz do lat 18, teraz znów do lat 19, a o zasadach spadków i awansów nie będę się teraz rozwijał. Podobnie nie będę poruszał tematu kosztów organizacji wyjazdów po całej Polsce i braku właściwego dofinansowania.
Po czwarte zaniedbano kompletnie przepisy dotyczące infrastruktury klubowej dla młodych zawodników. Obecne wymogi zapisane w podręczniku licencyjnym nie oddają zapotrzebowania dzisiejszych czasów. Ale co gorsza, nawet te obowiązujące są sprytnie omijane przez wiele klubów. Co za tym idzie, klub, który nie inwestuje w infrastrukturę, nie będzie też inwestował w swoich trenerów, ich rozwój. A na końcu szkolenie nie będzie również na odpowiednim poziomie.
Można obrazowo to ująć, iż jesteśmy w „organizacyjnej dżungli”. Ubocznym efektem tego jest fakt, że cały czas obserwujemy w naszej Ekstraklasie tendencję wzrostową, jeśli chodzi o udział czasu gry obcokrajowców. Gdybyśmy oczywiście w rankingach UEFA zajmowali miejsce w okolicach 10. pozycji, nie budziłoby to we mnie takich wątpliwości. Jeśli jednak nasza liga klasyfikowana jest w ostatnich latach między 28. a 30. miejscem, to wyrażam w tym miejscu swój sprzeciw. Dopiero w tym sezonie głównie za sprawą świetnego występu w europejskich pucharach Lecha Poznań zajmujemy 24. pozycję w rankingu. Lecz to wciąż bardzo daleko od potencjału polskiej piłki i oczekiwań gry na wyższym poziomie rozgrywek niż Liga Konferencji.
Teraz w moim odczuciu możemy odnieść się do przepisu o młodzieżowcu. Przy braku innych działań i przepisów w pewnym stopniu wymusza on na klubach zwrócenie większej uwagi na szkolenie, skauting polskich zawodników i na trenerów pracujących z nimi. I to ten efekt w przepisie o młodzieżowcu jest najważniejszy. Nie sam fakt, czy zawodnik powinien dostawać miejsce za darmo w składzie, czy nie.
Niestety, po trzech latach obowiązywania przepisu, którego analizy nikt z PZPN nie zdecydował się przeprowadzić i podać do publicznej wiadomości, podjęto decyzję „za pięć dwunasta” o modyfikacji tego przepisu. Polegała ona na wprowadzeniu limitów i ewentualnych karach finansowych w zależności od rozegranych minut. Zaskoczono całe środowisko piłkarskie i wprowadzono niepotrzebny chaos. Co więcej, te zmiany w przepisie są bardzo niesprawiedliwe. Forują kluby bogatsze i bardziej cwane, które stać, by zapłacić karę. Szkolenie i rozwój zawodników zrzucą na margines i będą skupiać się na swoich celach. Do tego sam zapis jest bardzo niespójny. Dla przykładu taką samą karę dwóch milionów złotych ma zapłacić klub, w którym młodzieżowcy grają 1000 minut i klub, w któym młodzieżowcy graja prawie dwa razy tyle, czyli 1999 minut. Taka dysproporcja i brak adekwatności kary do stopnia naruszenia przepisu to jest absurd. Bo to może być aż dziewięć meczów różnicy (przy założeniu gry jednym młodzieżowcem)!
Dziś, kiedy słyszę o chęci likwidacji przepisu o młodzieżowcu, przy — zaznaczam — braku jakichkolwiek innych zmian w przepisach licencyjnych, mam przekonanie, że cofamy polską piłkę w rozwoju szkolenia, a nawet popularyzacji tej dyscypliny. Te kluby, które szkolą na co dzień zawodników, które chcą dbać o akademie, dostają sygnał, że to nie jest kluczowa sprawa w kontekście rozwoju polskiej piłki.
Rozpocząłem swoje refleksje od anegdoty z Jeanem de La Fontaine’em w roli głównej. Chciałbym zakończyć również francuskim przykładem, ale odwołując się do szkolenia we Francji. W tej kwestii najlepiej przypomnieć fragment felietonu mojego redakcyjnego kolegi, Rafała Dębińskiego, który podał źródło doskonałych efektów szkolenia nad Sekwaną.
Potem kluczowy jest fantastyczny francuski system szkolenia z kilkudziesięcioma akademiami piłkarskimi, warto poświęcić im kilka słów. We Francji przez lata nazywano je „ośrodkami szkolenia piłkarzy zawodowych”. Ich początki sięgają lat 70. ubiegłego wieku. Wtedy to dyrektorem technicznym federacji francuskiej został Georges Boulogne, również były selekcjoner. Z inicjatywy Boulogne’a powstał Narodowy Instytut Futbolu w Clairefontaine, zreformowano szkolenie trenerów i zmuszono kluby zawodowe do posiadania akademii piłkarskich. Innymi słowy, klub, który chciał grać w 1. lub 2. lidze francuskiej MUSIAŁ mieć swój Ośrodek Szkolenia Piłkarzy Zawodowych. W innym przypadku nie mógł brać udziału w tych rozgrywkach. Od tamtej pory minęło blisko pół wieku. Co roku francuska federacja ocenia akademie, za 2021 klasyfikacja objęła 36 ośrodków! Ile my mamy prawdziwych akademii w Polsce? Dlaczego posiadanie profesjonalnej akademii nie jest warunkiem licencyjnym w Ekstraklasie? Pod tym względem jesteśmy 50 lat za Francuzami…
Au revoir!
AUTOR: Filip Surma (CANAL+)