Kluby grają w europejskich pucharach nie tylko dla siebie. Jak powstaje ranking UEFA i co daje fakt, że Ekstraklasa zdobyła w nim 15. miejsce?
Kiedy po raz ostatni Polska wystawiła pięć drużyn do europejskich rozgrywek (w wyliczeniach pomijamy kultowy Puchar Intertoto), na liście przebojów „Trójki” królował… Właściwie to nie królował nikt. Pierwsze notowanie listy pojawiło się w 1982 roku, a piątka zespołów z ligi polskiej wyruszyła na podbój Europy w roku… 1977.
49 lat później (!) znów będzie ich pięć, w tym dwie w eliminacjach Ligi Mistrzów. To rzecz absolutnie bezprecedensowa – takiego przywileju polski futbol jeszcze nie miał. Wszystko to zawdzięczamy awansowi na 15. miejsce w krajowym rankingu UEFA. Czym jest ów ranking, o co w nim chodzi i jakie jeszcze korzyści może z niego osiągnąć Polska? Wyjaśniamy!
Krajowy ranking UEFA opiera się na punktach zdobywanych przez zespoły w europejskich rozgrywkach. Nie są to jednak znane z tabel piłkarskich 3 punkty za zwycięstwo i 1 za remis. System stworzony przez UEFA jest bardziej zniuansowany. I tak wygrana w fazie zasadniczej (ligowej i pucharowej) warta jest 2 punkty, a remis 1 punkt. W przypadku eliminacji obowiązuje połowiczny przelicznik: 1 punkt za wygraną i 0,5 punktu za remis. Do tego dochodzą również punktowe bonusy za osiągnięcie danego etapu rozgrywek – zarówno w eliminacjach, jak i w fazie zasadniczej.
Sumę wszystkich punktów zdobytych przez zespoły z danego kraju w jednym sezonie europejskich pucharów dzieli się przez liczbę drużyn reprezentujących kraj. Wynik tych dwóch działań matematycznych daje zdobycz do krajowego rankingu UEFA za dany sezon. W rozgrywkach 2024/25 polskie kluby – Jagiellonia, Legia, Śląsk i Wisła Kraków – uzbierały dotąd (stan na 2 kwietnia) 44 punkty. Jako że Polska wystawiła 4 drużyny w pucharach, efektem jest 11 punktów do krajowego rankingu UEFA (44 podzielone na 4).
Co istotne, sam ranking uwzględnia dorobek z pięciu sezonów: bieżącego i czterech poprzednich. Trochę więc przypomina system znany z rozgrywek tenisowych. Przy czym na kortach trzeba „bronić” punktów z poprzedniego roku, natomiast w europejskich pucharach „przedawnienie” następuje dopiero po pięciu latach.
Przed początkiem zmagań w obecnym sezonie wszystkim krajom „zabrano” z rankingu zdobycz z rozgrywek 2019/20. Polska wywalczyła wtedy wstydliwe 2,125 punktu. Ich usunięcie zadziałało na naszą korzyść: już na starcie przesunęliśmy się z 21. miejsca na 18. Długofalowym celem od dawna była 15. pozycja w rankingu – zapewniająca szereg profitów:
Na początku sezonu 2024/25 strata Polski do 15. lokaty wynosiła 3,325 punktu. Sporo. Doskonała postawa Jagiellonii i Legii w Lidze Konferencji (co najmniej ćwierćfinał rozgrywek), a także odpadnięcie zespołów z Danii i Szwajcarii – naszych głównych rankingowych rywali – umożliwiły jednak realizację planu, który jeszcze kilka lat temu zakrawał na scenariusz z filmu science fiction.
Co ciekawe, Polska wciąż ma matematyczne szanse na zakończenie obecnego sezonu na wyższej pozycji. Do 14. Szkocji tracimy 1,1 punktu, a do 13. Austrii – 1,8 punktu. Oba te kraje mają jeszcze po jednym reprezentancie w pucharach. Aby jednak myśleć o ich prześcignięciu, Legia i Jagiellonia musiałyby wyeliminować Chelsea i Betis w ćwierćfinale Ligi Konferencji. To tak à propos scenariuszy sci-fi…
Wracając na ziemię, efekty awansu Polski w krajowym rankingu UEFA nie będą natychmiastowe. Wszelkie rankingowe zmiany wchodzą w życie z rocznym opóźnieniem. Oznacza to, że profity z 15. miejsca Polska zacznie czerpać dopiero od rozgrywek 2026/27. Z kolei to, na której pozycji w rankingu zakończymy sezon 2025/26, wpłynie na los polskich uczestników pucharów w rozgrywkach 2027/28 i tak dalej.
Największym sprzymierzeńcem awansu Polski w rankingu UEFA okazało się utworzenie Ligi Konferencji – trzeciego europejskiego pucharu, istniejącego od sezonu 2021/22. W rankingu liczonym od tamtego momentu (stan na 2 kwietnia) Polska znajduje się na… 13. miejscu w Europie! Nieprzypadkowo nasze dwa najlepsze punktowo sezony (2022/23 oraz 2024/25) wiążą się z awansem do ćwierćfinału LK – najpierw Lecha, a teraz Jagiellonii i Legii.
Liga Konferencji nie zapewnia klubom takich przychodów jak Liga Europy, o Lidze Mistrzów nawet nie wspominając. Ma jednak z polskiej perspektywy dwa potężne atuty. Po pierwsze, jakość przeciwników, pozwalającą na podejmowanie z nimi rywalizacji. Po drugie, zasady. Za wygrany mecz w fazie ligowej i pucharowej Ligi Konferencji drużyna dostaje dwa rankingowe punkty – tyle samo, ile za zwycięstwo w Lidze Europy czy Lidze Mistrzów.
W tym kontekście Liga Konferencji może służyć za rankingową trampolinę dla krajów, których przedstawiciele w pucharach są za słabi na Ligę Mistrzów i Ligę Europy. Patrząc na obecny sezon, a także trzy poprzednie, Polska potrafi z tej trampoliny skorzystać.
Z jednej strony – apetyt rośnie w miarę jedzenia. Z drugiej – trzeba pamiętać o obronie 15. pozycji, bo spadek choćby o jedną lokatę zabiera wywalczone z trudem korzyści. Przede wszystkim tę, że trzy zespoły z pięciu – mistrza, wicemistrza i zdobywcę Pucharu Polski – od fazy ligowej Ligi Konferencji będzie dzielił tylko jeden wygrany dwumecz.
Pomaga nam tutaj trzystopniowa gradacja europejskich pucharów: porażka w eliminacjach rozgrywek wyższego szczebla oznacza „spadek” na niższy stopień. Stosując terminologię gier komputerowych, mistrz i wicemistrz będą mieli „trzy życia” w eliminacjach (jedno na LM, drugie na LE, trzecie na LK), a zdobywca pucharu – „dwa życia” (jedno na LE, drugie na LK). Tylko w przypadku drużyn występujących w eliminacjach LK już pierwszy przegrany dwumecz oznacza pożegnanie z Europą.
Perspektywa pięciu pucharowiczów latem 2026 roku nie może jednak uśpić czujności tych czterech klubów z Polski, które ruszą na podbój eliminacji pucharów już za kilka miesięcy. To od ich postawy zależeć będzie, czy układ z pięcioma drużynami utrzyma się także na lato 2027, czy szybko nastąpi cofka.
Dużym novum będzie już sam punkt wyjścia. Znajdując się wśród najlepszych 15 krajów w rankingu, będziemy przede wszystkim bronić swojej pozycji, a nie ją ścigać. Przy czym skoro wiemy już, czym jest kij – spadek poza czołową piętnastkę i powrót do czterech przedstawicieli w Europie, warto poznać i marchewkę – czyli potencjalne korzyści za miejsca jeszcze wyższe niż 15.
Bezpośredni awans mistrza kraju do fazy ligowej Ligi Mistrzów otrzymuje się za 10. lokatę w rankingu. W przedziale 11-14 zdobywca tytułu zaczyna walkę o Champions League od ostatniej, IV rundy eliminacji. Ma zatem gwarancję występów w fazie ligowej co najmniej na poziomie Ligi Europy. Do tego kraje z miejsc 11-12 wystawiają dwa zespoły w eliminacjach Ligi Europy (jeden od IV, drugi od II rundy) i jeden w eliminacjach Ligi Konferencji (od II rundy). W przypadku miejsc 13-14 układ reprezentantów w Lidze Europy (jeden od III rundy) i Lidze Konferencji (dwóch od II rundy) jest identyczny z 15. lokatą.
Skoro więc Polsce udało się wedrzeć do czołowej piętnastki rankingu krajowego UEFA, warto pójść za ciosem. W trzech ostatnich sezonach zdobywaliśmy średnio 8,5 punktu – utrzymanie takiego poziomu w perspektywie pięcioletniej dałoby 42-43 punkty, co pozwalałoby nawet zakręcić się wokół 10. pozycji w rankingu. Gwarantowane miejsce w fazie ligowej Champions League dla mistrza Polski? Wbrew pozorom, to żadne sci-fi. Taki scenariusz może się urzeczywistnić. Pod warunkiem systematyczności w dokładaniu rankingowych punktów. I tego właśnie wypada życzyć polskim zespołom w europejskich pucharach.
Twój komentarz pozostanie anonimowy i tylko do wiadomości Redakcji CANAL+ Blog. Komentując akceptujesz regulamin.