Thunder zbyt dobrzy, by przegrać? Czas na finały NBA!

Thunder zbyt dobrzy, by przegrać? Czas na finały NBA!

5 June 2025

Maszyna z Oklahomy w drodze po pierwszy tytuł zmierzy się z chaosem z Indiany. Finały NBA zapowiadają się na pełne kontrastów.

Finały NBA przyniosły sensację jeszcze zanim się zaczęły. Ich skład jest bowiem bardzo niespodziewany. Ale to tylko jeden z wielu argumentów, by śledzić je na antenach CANAL+. Oklahoma City Thunder i Indiana Pacers grają rewelacyjną koszykówkę, więc seria z ich udziałem powinna być elektryzująca. I dość krótka.

Jasny faworyt

Bukmacherzy nie mają wątpliwości: to Oklahoma City Thunder są zdecydowanymi faworytami do zdobycia trofeum Larry’ego O’Briena. Ostatni raz tak niski kurs na jedną z drużyn w finałach NBA oglądaliśmy w 2018 roku, gdy Golden State Warriors rozbili Cleveland Cavaliers (4:0). Wcześniej? W 2004 – klęska Los Angeles Lakers, których ograli Detroit Pistons. Na papierze wszystko sprzyja ekipie Marka Daigenaulta. Od października była najlepsza w lidze. Ma w składzie MVP, Shaia Gilgeousa-Alexandra. Rozegrała jeden z najlepszych sezonów wszech czasów. A w play-offach spocić się musiała wyłącznie w rywalizacji z Denver Nuggets i rewelacyjnym Nikolą Jokiciem (4:3). W teorii pachnie jednostronną serią. Ale Indiana Pacers udowodnili, że niestraszny im żaden rywal.

Finały NBA: Pacers inni niż reszta

Milwaukee Bucks z Giannisem Antetkounmpo odprawieni w pięciu spotkaniach. Cleveland Cavaliers, najlepsza drużyna Wschodu i druga siła NBA, pokonani w pięciu meczach. New York Knicks, naszpikowani gwiazdami, zlani w sześciu grach. Pacers do każdej z dotychczasowych serii przystępowali w roli underdoga, co dziwić nie mogło. W sezonie regularnym wygrali tylko 50 meczów. Byli dopiero czwartą siłą Wschodu. Ale to niezłomna, twarda drużyna. Dotarła do finałów w wyjątkowy sposób. Wykorzystując kłopoty zdrowotne rywali. Dokonując historycznych comebacków. I rozkochując w sobie fanów koszykówki.

W erze NBA opartej o izolacje i indywidualną grę Pacers są powiewem świeżości. Ich styl to chaos. Dzielenie się piłką oraz nieustanny ruch. Nikt w NBA nie zdobywa tylu punktów z kontry, ile Indiana. Jest następcą słynnych „7 seconds or less” Phoenix Suns. Tyrese Haliburton, genialny rozgrywający, nieustannie podkręca tempo. Pacers grają z wyjątkową intensywnością, a Rick Carlisle korzysta z szerokiego składu. Żadna inna drużyna nie ma siedmiu zawodników zdobywających co najmniej dziesięć punktów na mecz. – Jesteśmy inni niż reszta – podkreśla Haliburton.

Podobne drużyny

Z pozoru, w finałach NBA zmierzą się dwie podobne drużyny. Zapowiadając starcie, można pisać o podobieństwach w stylu gry. Szybkie tempo, ograniczenie strat, analogiczny schemat obrony pick & rollów. Czy świetnie zbudowane, głębokie składy. Gwiazdy (Shai, Haliburton, Pascal Siakam, Jalen Williams) dostają duże wsparcie od drugoplanowych bohaterów, jak Alex Caruso czy Aaron Nesmith, którzy nie tylko doskonale bronią, ale jeszcze potrafią świetnie rzucać z dystansu. Problem jest jeden: we wszystkim, w czym Pacers są dobrzy, Thunder są po prostu lepsi.

Finały NBA: hegemon z Oklahomy

Jeśli powiemy, że Pacers są młodzi, mają głęboki i utalentowany skład, to Thunder są jeszcze głębsi, jeszcze młodsi i jeszcze bardziej utalentowani. Steve Aschburner z NBA.com punktuje, że gdy Indiana ma dziewiąty najlepszy atak w NBA, to OKC ma najlepszą obronę i wymusza najwięcej strat rywali. W samych play-offach sprawiała, że o co najmniej 15 proc. (!) mniej efektywne były ataki Memphis Grizzlies, Denver Nuggets czy Minnesoty Timberwolves (z wyłączeniem blow-outu w meczu numer 3). Gdy Pacers mają dwóch All-Starów, to Oklahoma odpowiada MVP (Shai) i graczem kalibru All-NBA (Wiliams). Gdy Haliburton błyszczał na wielkiej scenie, to ze wszystkich 29 rywali w NBA, właśnie z rywalem z finałów miał najniższy wskaźnik usage, który obrazuje, jak wiele akcji kończyło się rzutem, asystą lub stratą danego koszykarza. A w tym samym czasie Gilgeous-Alexander rzucał Indianie 39 punktów na 56 proc. z gry i 63 proc. za trzy.

Powrót po ćwierć wieku

Kochamy romantyczne historie. Pacers bez wątpienia taką napisali, wracając po 25-letniej przerwie do finałów NBA. Ale OKC już rok temu była najlepszym zespołem Zachodu. Teraz dodała jeszcze Caruso i Isaiaha Hartensteina. Ekipa Daigenaulta od początku sezonu była jak buldożer, jak kula wyburzeniowa, która miażdżyła kolejnych przeciwników. Thunder to jedna z najmłodszych drużyn w lidze. Ale już teraz sprawia wrażenie bliskiej ideału. Praktycznie nie zdarzają się jej gorsze dni. Shai to jedna z najrówniejszych gwiazd w NBA. Williams miał kryzys na starcie play-offów, ale wrócił do formy. Chet Holmgren z każdym meczem coraz bardziej dominuje pod koszem. Armia wszechstronnych skrzydłowych (Lu Dort, Cason Wallace, Aaron Wiggins, Alex Caruso) wytrącała z rytmu każdego dotychczasowego rywala. Wymuszała straty i napędzała zabójcze kontry.

Stratosferyczna koszykówka

Thunder to siódma drużyna w historii, która w sezonie regularnym wygrała 68 meczów. Żaden zespół w historii nie wygrywał tak dużą średnią różnicą punktów. Od czasu Chicago Bulls w 1996 roku nikt nie bronił tak dobrze – a każde porównanie z Bulls Michaela Jordana to niezły komplement. W sezonie regularnym ekipa Daigenaulta wygrała 29 z 30 starć z rywalami ze Wschodu. W play-offach OKC ma bilans 12-4. Jeśli wygrywała, to lała rywali. W tych play-offach w każdej serii wygrywała jeden mecz różnicą co najmniej trzydziestu punktów (+51 z Memphis, +43 i +32 z Denver, +30, ale też +26 z Minnesotą). Oklahoma City wniosła koszykówkę na stratosferyczny poziom.

OKC – faworyt na lata

Nie chcę jednoznacznie pisać, że Pacers nie mają szans... Ale według mnie nie mają. Trudno mi wyobrazić sobie, by seria nie skończyła się w pięciu, może sześciu meczach. Nawet jeśli Indiana wyrwie któreś ze spotkań w Oklahoma City, różnica jakości jest tak duża, że ciężko uwierzyć, by korekty wprowadzone przez Daigenaulta szybko nie zadziałały. Doceniam ekipę z Indianapolis i wielką pracę Ricka Carlisle’a, bo od 1 stycznia więcej meczów od Pacers wygrała tylko jedna drużyna – Thunder. I w finałach Indianę czeka starcie z lepszą, doskonalszą wersją siebie.

Nadzieja na emocje

Gdzie szukać nadziei? Pascal Siakam ma za sobą świetną serię z Knicks, po której został MVP finałów Wschodu. Może okaże się za silny do upilnowania dla Holmgrena, za szybki dla Hartensteina i zbyt wysoki dla Caruso? Haliburton nie może być tak pasywny, jak w meczu numer pięć. Thunder rewelacyjnie bronią pomalowanego i ograniczają mu drogi do atakowania obręczy, więc rozgrywający będzie potrzebował pomocy. Przestrzeń otworzyć może i Siakam, i celne trójki z rogów, bo w tegorocznych play-offach OKC (teoretycznie) odpuszczała tę przestrzeń. A tej pory Pacers trafiali stamtąd znakomitych 47 proc. rzutów. Te dylematy będą sprawiały ból głowy Daigenaultowi. Ale nie aż taki, jaki będzie odczuwać Carlisle, zastanawiając się, jak odpowiedzieć na niskie piątki Thunder, genialnego Shaia, czy zatrzymanie kontrataków OKC przy jednoczesnym maksymalizowaniu szans w szybkich atakach.

Pluralizm na szczycie

Jedno jest pewne – będziemy mieć nowego mistrza. W ostatnich latach w NBA zapanował pluralizm. Od 2018 roku nikt nie obronił trofeum Larry’ego O’Briena. Ostatnich sześć tytułów trafiło do sześciu różnych klubów, a ten będzie siódmym. Pytanie, czy na tym ta seria się nie zakończy? Teoretycznie, Thunder mają wszystko, by zdominować NBA. Są młodzi i choć już teraz są piekielnie dobrzy, teoretycznie z każdym rokiem powinni stawać się lepsi. Tym bardziej że w zespole nie ma żadnych kwasów. Jeśli Samowi Prestiemu, generalnemu menedżerowi, uda się przedłużyć kontrakty z liderami klubu i uciec przy tym od ograniczeń tzw. podatku od luksusu oraz drugiego APRON-u, to trudno myśleć, że nie zgarną kolejnych tytułów. Może nawet więcej niż dwóch.

Wspólne fundamenty

Na koniec paradoks. Thunder i Pacers zostali zbudowani na fundamencie drużyn, które... nawzajem sobie stworzyli. W 2017 roku oba kluby wymieniły się zawodnikami. OKC pozyskała Paula George’a, oddając za niego Victora Oladipo i Domantasa Sabonisa. Był to transfer, który można traktować jako obustronny sukces, a z czasem okazał się on katapultą dla rozwoju obu ekip. Thunder trafili do finałów, bo wycisnęli PG jak cytrynę i sprzedali go w idealnym momencie, latem 2019 roku po najlepszym sezonie w karierze, dostając za niego Shaia i masę wyborów w drafcie od Los Angeles Clippers, z czego jeden został przeznaczony na Jalena Williamsa. Pacers zagrają o trofeum Larry’ego O’Briena, bo do finałów doprowadził ich Haliburton, którego pozyskali z Sacramento za Sabonisa. To będą piękne, choć potencjalnie dość krótkie finały. A osobą, od której wszystko się zaczęło, był Paul George.

Finały NBA: gdzie oglądać?

Finały NBA będzie można oglądać w serwisie streamingowym CANAL+ oraz na antenach CANAL+. Pierwszy mecz został zaplanowany na noc z 5 na 6 czerwca i rozpocznie się o 2:30 w CANAL+SPORT. Drugi odbędzie się w poniedziałek 9 czerwca o 2:00. Później rywalizacja przeniesie się do Indianapolis. Trzecie spotkanie rozpocznie się 12 czerwca o 2:30, a czwarte 14 czerwca o tej samej porze. Terminy ewentualnych kolejnych meczów w serii toczonej do czterech zwycięstw to 17, 20 i 23 czerwca.

Udostępnij

Już przeczytane? Daj znać co myślisz o tym artykule!

Twój komentarz pozostanie anonimowy i tylko do wiadomości Redakcji CANAL+ Blog. Komentując akceptujesz regulamin.

Gość

0/500