Osioł, jaki jest, każdy widzi. Coś jak koń z domieszką genów królika. Długie uszy i kopyta. Sierść o barwie grafitu. A do tego te ślepia, zarazem nieludzkie i ludzkie, dziwnie melancholijne. Ten konkretny osioł zwie się IO, co jest onomatopeją od dźwięku, jaki wydaje, ale budzi też bardziej górnolotne skojarzenia, z Io, kochanką Zeusa i nazwanym jej imieniem księżycem Jowisza. Zostawszy zabrany z cyrku, IO tuła się po Europie, przeżywając różne przygody, a raczej nieprzygody. Jak wygląda świat oglądany przez udręczonego osła? Aby oddać zwierzęcy punkt widzenia, Jerzy Skolimowski wspina się na wyżyny kreatywności. „IO”, nominowany do Oscara w kategorii „najlepszy film międzynarodowy”, jest kolejnym tour de force w dorobku zasłużonego reżysera.
Oglądaj „IO” w PREMIERACH CANAL+ za 15.99 zł.
To największy sukces polskiego kina od lat. Sukces, rzecz jasna, artystyczny, bo nie mamy tu do czynienia z materiałem na blockbustera. „IO” miał premierę na festiwalu w Cannes, podczas którego był pokazywany w konkursie głównym i został uhonorowany Nagrodą Jury. W Stanach pochwały na jego cześć wypisywały tak prominentne pióra jak J. Hoberman i Manohla Dargis. Szacowny francuski periodyk „Cahiers du cinéma” umieścił go na czwartym miejscu w zestawieniu najlepszych premier 2022 roku, tuż po najnowszych propozycjach Alberta Serry, Paula Thomasa Andersona i Jordana Peele’a. Znalazł się też na liście ulubionych ubiegłorocznych filmów Johna Watersa, twórcy kultowych „Różowych flamingów”; człowieka nazywanego „królem złego smaku”, lecz obdarzonego wyrafinowanym gustem.
Jeśli „IO” zdobędzie Oscara, będzie to nie tylko sukces polskiego kina, ale i ukoronowanie kariery Skolimowskiego. Ponad osiemdziesięcioletni reżyser pierwsze kroki w świecie filmu stawiał na początku lat 60. Współtworzył scenariusze „Niewinnych czarodziejów” Andrzeja Wajdy i „Noża w wodzie” Romana Polańskiego. W swoich wczesnych reżyserskich dokonaniach – „Rysopisie”, „Walkowerze” i „Barierze” – zaprezentował się jako dziki, nieujarzmiony talent; porównywano go z filmowym rewolucjonistą Jean-Lukiem Godardem. Jego dalsza ścieżka była kręta: pracował w Polsce i za granicą, święcił triumfy i ponosił porażki. Meandryczność losu jest czymś, co łączy go z osłem IO. Jego ostatni film, upozowany na apel o empatię względem braci mniejszych, zdaje się być tak naprawdę zakamuflowaną autobiografią, życiową summą.
Oglądaj inne filmy o życiu zwierząt:
Krowa
Gunda
„IO” jest trawestacją „Na los szczęścia, Baltazarze”, klasycznego do potęgi filmu Roberta Bressona z 1966 roku. Tam również śledzimy perypetie osła rzuconego w świat ludzkiego zła. Jeśli jednak „Na los szczęścia, Baltazarze” stanowi chrześcijańską parabolę, to „IO” ciąży ku egzystencjalizmowi, a więc jest bardziej ponury; jego niemiłosiernie pesymistyczny finał przywodzi na myśl finał poprzedniego filmu Skolimowskiego, „11 minut”. Ponadto oba tytuły diametralnie różnią się pod względem formalnym. U Bressona zagrali naturszczycy, Skolimowski obsadził profesjonalnych aktorów, i to z ironiczną rozrzutnością; diva Isabelle Huppert pojawia się tu, aby zaraz zniknąć, podobnie jak Mateusz Kościukiewicz. Styl Bressona pozostaje w tym samym stopniu wycyzelowany, co ascetyczny, zaś styl Skolimowskiego jest bezkompromisowo rozwichrzony.
Oglądaj „11 minut” Skolimowskiego w CANAL+ online.
Kontemplacja naturalnego krajobrazu w duchu Carlosa Reygadasa i jaskrawe wizje jak u Nicolasa Windinga Refna. Niewybredna satyra na zmianę z bezwstydnym patosem. Porwana, czasem zwyczajnie niekoherentna narracja, zupełnie jakby ośli umysł nie łączył wydarzeń w spójną opowieść. Skolimowski – wspierany przez operatora Michała Dymka i kompozytora Pawła Mykietyna – szarżuje do woli, nie przejmując się tym, że ktoś może oskarżyć go o kicz czy nawet nieporadność. W gorzkiej wymowie „IO” czuć wiek jego autora, ale film odznacza się przy tym młodzieńczą energią – w dobrym i złym sensie, ale częściej w dobrym.
Autor: Piotr Mirski
Przeczytaj więcej o innym znakomitym polskim filmie, „Powrocie do tamtych dni”.
Przeczytaj o najlepszych polskich filmach ostatnich lat.