FC Barcelona mknie po mistrzostwo Hiszpanii, ale to nie Robert Lewandowski okazał się decydującym czynnikiem, który ponownie sprowadzi tytuł na Camp Nou. Kluczowa okazała się rekordowa defensywa, która w Europie kompletnie zawiodła.
Dani Alves – Gerard Pique – Carles Puyol – Eric Abidal. Ten kwartet na lata wyśrubował standardy formacji obronnej w Barcelonie. Gdy nadchodził nieunikniony kres ich piłkarskiej daty ważności, sternicy Barcelony, z lepszym lub gorszym skutkiem, wymieniali klocuszki tej układanki.
Jordi Alba okazał się co najmniej godnym następcą Francuza. Javier Mascherano, choć pierwotnie był defensywnym pomocnikiem, w parze z Pique stworzył niezwykle trudny do sforsowania duet. Całkowitą klapą okazało się natomiast poszukiwanie nowego Alvesa. Brazylijczyk, zwłaszcza w ofensywie, grał na takim poziomie, że żadna tzw. „ekonomiczna” opcja na tej pozycji nie mogła zdać egzaminu. Jak pokazały kolejne lata, można niemal mówić o klątwie przebywającego aktualnie w areszcie śledczym w Barcelonie gracza.
Mimo że od rozpadu tamtej „bandy czworga” minęła już prawie dekada, przez kilka ostatnich sezonów ducha tamtych czasów i gen tego defensywnego zestawu pielęgnował ostatni z wielkich – Gerard Pique. Miewał lepsze i gorsze momenty (im dalej w las, tym tych drugich przybywało), ale to on liderował, trzymał w ryzach i nadawał szlif tej formacji. Gdy na kierownicy pierwszego zespołu zasiadł Xavi, klamka dla Pique jednak zapadła.
Aktualny trener Barcy zaplanował odcięcie mocno nadwiędłej pępowiny łączącej stare z nowymi czasami w ekipie z Camp Nou. Trio Pique – Alba – Busquets miało zejść w najlepszym razie na drugi plan, choć cel, nieukrywany zresztą w ostatnim letnim okienku transferowym, mówił nawet o wypchnięciu tzw. Senatorów z klubu. Jak wiadomo, „starsi panowie” nie tylko byli powiewem starych dobrych czasów, ale patrząc już mniej sentymentalnie, wyznaczali standard i poziom gry defensywnej zespołu.
Xavi jednak zamarzył sobie stworzenie autorskiej obrony. Karuzela transferowa ruszyła pełną parą i tylko o samych przyjściach i odejściach (hiszpańskie altas/bajas) w tej formacji można byłoby wyskrobać osobny wpis. Od letniego okienka minęło jednak już sporo miesięcy, więc miast przypominać tamte historie, trzeba raczej pokusić się o pewne podsumowania. W lidze, trzymając się statystyk, wygląda to genialnie. Barca w 30 kolejkach straciła tylko 9 goli rozłożonych na 7 spotkań. Z tych 9 trafień 4 należą do Realu Madryt. Tylko Królewscy w pierwszym meczu na Bernabeu zdołali strzelić Blaugranie więcej niż gola (wynik 3:1).
Kontrastem dla tych historycznych rekordów są jednak dokonania w europejskich pucharach. Tutaj, licząc łącznie Ligę Mistrzów i Ligę Europy, Barca traciła gole w każdym z ośmiu spotkań. Nawet outsider z Pilzna trzy razy zmuszał bramkarzy (w Czechach zagrał między słupkami Inaki Pena) do kapitulacji. Gdyby przypomnieć sobie wszystkie bardzo dobre sytuacje graczy Viktorii z tamtych konfrontacji, mogło/powinno być jeszcze gorzej. Która więc prawda o defensywnie Barcy jest "mojsza", cytując klasyka?
Odpowiedź na to pytanie nie jest prosta. Faktem bezspornym jest wybitna, powtórzę, wybitna forma Marca Andre Ter Stegena. Czy ktoś się jej spodziewał? Moim zdaniem nie. Niemiec miał oczywiście w Barcelonie świetne sezony, ale po „dokonaniach” z poprzednich rozgrywek osiągnięcie takiego pułapu bramkarskiego lotu wydawało się nierealne. Tymczasem z poziomem Niemca może się równać tylko Thibaut Courtois i to na pewno nie w lidze. Niemiec broni nadprogramowo nawet strzały, które, logicznie patrząc, po prostu muszą wpaść. Ma też farta, który w niczym nie umniejsza oczywiście jego zasług. Sytuacji, w których wydawało się piłka musi wpaść do siatki po strzałach rywali, naprawdę było bez liku. Tyle że albo genialnie broni Niemiec, albo — tak jak to miało miejsce rzut beretem czasu temu — tacy piłkarze Getafe nie potrafią pocelować nawet w światło bramki w wybornych sytuacjach. Być może działa tu też psychologia. Każdy, kto staje oko w oko z Niemcem, czuje chyba, że ten niczym ośmiornica ma kilkanaście kończyn. A bramka robi się taka jakby hokejowa.
Skoro jednak jest tego tyle, to mamy czym rzucać do ogródka samych defensorów Barcy. Patrząc na personalia, Xavi ma w kim wybierać. Nie jest to jednak równie konkurencyjny wybór na wszystkich pozycjach w obronie. Najgorzej sytuacja wygląda oczywiście na prawej stronie. Tutaj ani w aspekcie defensywnym, ani w ofensywnym nie ma idealnego rozwiązania. Pewnym remedium na te bolączki miał się okazać Hector Bellerin, jedyny w pełni profilowany prawy defensor. Powiedzieć o nim jednak niewypał, to nic nie powiedzieć. Efekt: od kilku miesięcy już go na Camp Nou nie ma.
Dlatego przez cały sezon Xavi imał się wszelakich rozwiązań. Był nim najstarszy stażem na tej pozycji Sergi Roberto, który macierzystą pozycję ma w innym miejscu zielonego prostokąta. Był — o zgrozo — młodziutki Balde, tracący względem swej naturalnej z lewej strony tak z 70% procent wartości. Był wreszcie anti Vinicius Ronald Araujo i ten najbardziej czujący tę pozycję, choć w związku z tym wiecznie narzekający na swój los Jules Kounde. Mimo że zachwyty nad Araujo podczas Klasyków były w pełni uzasadnione, to licząc wszystkie zadania na tej pozycji, logika jasno podpowiada, że miejsce to w aktualnych okolicznościach powinien zajmować Francuz i tak też najczęściej obstawiał Xavi. Ten wybór ma zwłaszcza uzasadnienie w szeroko pojętej grze do przodu. Wobec ustawienia z klasycznym skrzydłowym (Dembele bądź Raphinha) „półprawy” Kounde, lubiący schodzić do środka, pasuje idealnie. Nie dubluje skrzydła, a daje dodatkowe ogniwo w strefie przed bramką lub nawet w jej świetle.
O tym, że Araujo jest tytanem, pisać nie trzeba. Owszem zawsze znajdzie się paragraf, by się do Urugwajczyka o coś przyczepić, ale nie ma na świecie stopera bez wad. Prawdziwym problemem było jednak znalezienie mu odpowiedniego partnera. To właśnie po tej lewej stronie środkowego duetu robił się w tym sezonie największy smród. Eric Garcia definitywnie, a Marcos Alonso niemal na pewno, nie przejdą do historii Barcy na tej pozycji. Zupełnie nieoczywistym odkryciem okazał się zaś darmowy, toteż mniej doceniany, Andreas Christensen. Jesienna kontuzja czy pierwotnie niskie notowania sprawiły, że wypłynął później niż konkurenci, ale to właśnie on wykazywał najmniejsze wahania formy w trakcie konkretnego meczu i dystansie kilku spotkań z rzędu. Odważę się nawet na pogląd, że gdyby grał regularnie w europejskich pucharach, Barca napisałaby lepszą historię w tej edycji.
Wreszcie lewa flanka. Tu można sobie uprościć sprawę i odpalić fanfary w stronę Balde, ale ja akurat należę do sceptyków. Nadal wyżej cenię Albę, spychanego na ławkę przez trenera. Balde jest przebojowy, ma czasem spektakularne momenty, ale nadal grzeszy — ujmę to dyplomatycznie — młodością. Brakuje mu też tak ważnych w grze Barcy automatyzmów, często chłodnej głowy pod jednym i drugim polem karnym. Ale papiery na piękną przyszłość posiada. Temu nie mogę zaprzeczyć. Podobnie jak temu, że peselu Alby nie da się oszukać. Widać go coraz bardziej.
Wreszcie pobieżna analiza gry samej formacji. Tu trzeba zacząć od czasu, jaki jest potrzebny na poznanie się, zgranie i wyrobienie automatyzmów przy tak dużej liczbie nowych graczy. Jeśli dodamy do tego plagę urazów w tej formacji jesienią, naprawdę na cud zakrawa, że w tamtym czasie w lidze nie płaciła ona frycowego. Wiadomo, Europa ją brutalnie zweryfikowała, ale w wielu przypadkach słabość wynikała z nielicujących z tym poziomem błędów indywidualnych niektórych zawodników (Eric, Alonso, Roberto). Czasu wymagała też implementacja spoistości całej gry obronnej (od pressingu atakujących przez asekurację linii pomocy, a zwłaszcza jej defensywnych ogniw). Nie pomagały w tym liczne wymuszone zmiany, ale też niepotrzebne czasem rotacje/eksperymenty Xaviego, jak choćby dawanie zbyt wielu szans Alonso na pozycji stopera zwłaszcza w tych najtrudniejszych meczach.
Piętą achillesową są też górne piłki grane za linie obrony i system przekazywania sobie krycia najważniejszych graczy z ofensywy rywala. Mimo to, patrząc na głębokość zmian, bardzo ograniczony czas na codzienną pracę treningową (3/4 sezonu Barca grała non stop co 3 dni), kontuzje, a nawet mocne przeszacowanie możliwości niektórych nowych piłkarzy z tej formacji (Eric, Bellerin, Alonso), ocena obrony Barcy musi być, choćby przez pryzmat rekordowych statystyk, pozytywna. Oczywiście osoba bramkarza jest tutaj nie do przecenienia. Bez takiego tytana jak Niemiec to świadectwo byłoby z pewnością inne.
autor: Piotr Laboga (CANAL+)