Historię sportu piszą pionierzy. Ludzie, którzy dokonują czegoś jako pierwsi i przesuwają granice osiągnięć. Czasem robią to małymi krokami, czasem – spektakularnie. I w ten właśnie sposób można przedstawić dzieje kobiecego tenisa nad Wisłą, przypominając najlepsze polskie tenisistki - poprzedniczki Igi Świątek.
10 października 2020 roku oraz 4 kwietnia 2022 roku to dwie historyczne daty dla polskiego tenisa. Obie związane z Igą Świątek: pierwszą Polką, która wygrała turniej wielkoszlemowy w singlu (2020), a także wspięła się na szczyt rankingu WTA (2022). Takim osiągnięciem nie może pochwalić się żadna z jej poprzedniczek. Ale i one mijały kolejne kamienie milowe, wygrywając turnieje i pnąc się w światowej hierarchii.
W żadnym opracowaniu dotyczącym historii polskiego tenisa nie może zabraknąć Jadwigi Jędrzejowskiej. Do momentu pierwszego triumfu Igi Świątek na kortach Rolanda Garrosa – jedynej Polki z wielkoszlemowym tytułem na koncie. Co ciekawe, zdobytym również w Paryżu, 81 lat przed Igą, w turnieju deblistek u boku Simone Mathieu. Jędrzejowska była jedną z najwybitniejszych tenisistek końca dwudziestolecia międzywojennego. Trzykrotnie docierała do singlowych finałów Wielkiego Szlema: w Londynie, Nowym Jorku (oba w 1937) i Paryżu (1939).
Jej gra była tak trudna do rozszyfrowania dla rywalek, jak jej nazwisko do wymówienia przez zagranicznych kibiców i dziennikarzy. Ci jednak radzili sobie lepiej od wielu przeciwniczek Jędrzejowskiej, używając jej inicjałów, stąd Dża-Dża (z angielska) lub Ża-Ża (z francuska). Po zakończeniu II Wojny Światowej Polka kontynuowała karierę zawodniczą. Ostatni tytuł mistrzyni Polski w singlu zdobyła w 1961 roku, a w deblu – w 1966, mając 54 lata!
Jadwiga Jędrzejowska przeszła na sportową emeryturę w 1968 roku. To o tyle symboliczne, że właśnie wtedy w tenisie rozpoczęła się era open, czyli pełnego zawodowstwa (pisaliśmy o tym na naszym blogu w artykule o historii Wielkiego Szlema). W realiach Polski Ludowej, w której sport zawodowy formalnie nie istniał, zrobienie kariery w tenisie wymagało albo szalonych decyzji – jak ta Wojciecha Fibaka o porzuceniu studiów i wyjeździe na turnieje do Hiszpanii ze stoma dolarami w kieszeni – albo zaistnienia splotu okoliczności.
W 1981 roku Iwona Kuczyńska, ówczesna „jedynka” kobiecego tenisa w Polsce, zadebiutowała we French Open. Gdy Wojciech Jaruzelski wprowadzał stan wojenny, 20-latka przebywała za granicą – i postanowiła nie wracać do ojczyzny. Osiadła w Stanach Zjednoczonych, zaczęła też występować w turniejach pod egidą WTA. W ten sposób zapracowała na miano pierwszej Polki, która awansowała do czołowej setki rankingu WTA – zarówno w singlu (najwyżej na 64. miejscu), jak i deblu (35.). Jest również pierwszą polską triumfatorką zawodowego turnieju – w grze podwójnej. Kuczyńska zwyciężyła w niemieckim Filderstadt (dzisiejsze Stuttgart Open) w październiku 1988 roku, mając u boku słynną Martinę Navratilovą.
W tym samym czasie pierwszy zawodowy sezon kończyła 19-letnia Katarzyna Nowak. Tenisistka z Łodzi rozkręcała karierę w niełatwym okresie transformacji systemowej. Można więc śmiało uznać ją za pionierkę zawodowego tenisa w wolnej Polsce. Wychowała się jeszcze w realiach PRL, gdy – jak wspominała w rozmowie z „Przeglądem Sportowym” – „nie było typowych hal tenisowych i balonów […]. Trenowałyśmy na klepce w wynajętych salach, które na co dzień służyły koszykarzom czy siatkarzom”.
Mimo niesprzyjających warunków startowych, Nowak przebiła osiągnięcie Kuczyńskiej, zostając pierwszą Polką w czołowej pięćdziesiątce rankingu WTA (najwyżej na 47. miejscu). Ponadto jako pierwsza tenisistka reprezentowała nasz kraj na Igrzyskach Olimpijskich, w Barcelonie w 1992 roku. Trzy lata później osiągnęła trzecią rundę French Open. To jej najlepsze osiągnięcie w turnieju wielkoszlemowym.
Nie minęło kilka tygodni od turnieju w Paryżu, a tenisowa Polska miała już nową bohaterkę. Aleksandra Olsza, 18-latka z Katowic, w 1995 roku wygrała juniorski Wimbledon w singlu oraz w deblu. Taka sztuka – triumf w juniorskim turnieju wielkoszlemowym – nie udała się wcześniej żadnej Polce. Córka 29-krotnej mistrzyni Polski w tenisie, Barbary Kral-Olszy rozbudziła tak wielkie nadzieje, że o jej zwycięstwie na londyńskiej trawie powstała nawet książka „Wygrałam Wimbledon” (chętni do lektury odnajdą jeden egzemplarz w bibliotece Ossolineum we Wrocławiu).
Niestety, różnica między juniorskim a seniorskim tenisem okazała się dla drobnej Polki zbyt duża. Olsza wspięła się na 72. miejsce w rankingu WTA. Jej karierę pokrzyżowały też kontuzje. W 2002 roku, w wywiadzie dla katowickiego oddziału „Gazety Wyborczej”, potwierdziła rozbrat z tenisem: „Byłam już mocno zmęczona tymi ciągłymi podróżami, lataniem, przemieszczaniem się z turnieju na turniej. W pewnym momencie przyplątała mi się kontuzja łokcia. To ostatecznie ułatwiło mi podjęcie decyzji o zmianie stylu życia”. Zamieszkała na stałe w Stanach Zjednoczonych i poświęciła się pracy marketingowo-menedżerskiej.
W tym samym 2002 roku, w wieku zaledwie 24 lat, karierę zakończyła Magdalena Grzybowska, deblowa partnerka Olszy (wspólnie zdobyły m.in. srebrny medal ME juniorek). Tenisistka z Poznania, podobnie jak jej koleżanka, triumfowała w juniorskim turnieju Wielkiego Szlema – w Australian Open 1996, lecąc na Antypody jako pełnoprawna mistrzyni Polski. Odebrała też Katarzynie Nowak miano najwyżej sklasyfikowanej Polki w rankingu WTA – w szczytowym momencie była 30. rakietą świata. Sport prowokuje do rozważań typu „co by było, gdyby…”. W przypadku Grzybowskiej punktem zwrotnym kariery okazała się poważna kontuzja kolana. Polka musiała długo pauzować. Po powrocie na korty nie odzyskała już dawnego błysku.
W pierwszych latach XXI wieku na tenisową scenę wkroczyła Marta Domachowska. Jako juniorka osiągnęła półfinały French Open i Australian Open. W 2004 roku, w wieku 18 lat, przebiła się do czołowej setki rankingu, a także przesunęła granicę osiągnięć kobiecego tenisa nad Wisłą. Jako pierwsza Polka awansowała do finału turnieju WTA singlistek (w Pekinie uległa Marii Szarapowej).
Dwa lata później wspięła się na najwyższe miejsce w karierze – 37., jednak, jak przyznała w rozmowie z „Przeglądem Sportowym”, po zakończeniu kariery czuje pewien niedosyt: „Żałuję, że ten moment, gdy miałam 21-22 lata, nie został odpowiednio wykorzystany. Wiadomo, że później jeszcze się starałam, ale to nie było już to co wcześniej”. Najlepszym osiągnięciem Domachowskiej w Wielkim Szlemie jest czwarta runda Australian Open 2008, z którego odpadła po bardzo wyrównanym starciu z Venus Williams.
Był to o tyle wyjątkowy turniej, że po raz pierwszy w historii w 1/8 finału wielkoszlemowej imprezy zagrały dwie Polki: Domachowska i, rzecz jasna, Agnieszka Radwańska, która już wtedy zasługiwała na miano pionierki. W 2007 roku w Sztokholmie przebiła osiągnięcie Domachowskiej, triumfując w singlowym turnieju WTA jako pierwsza polska tenisistka. Rok wcześniej stała się sensacją Wimbledonu. W wieku 17 lat dotarła do czwartej rundy, udowadniając, że zwycięstwo w juniorskich zawodach na londyńskiej trawie (2005) nie było przypadkiem. Zresztą, to właśnie na obiektach All England Clubu zaszła najdalej w historii swoich występów w turniejach wielkoszlemowych. W 2012 roku, po trzysetowym boju, uległa w finale Serenie Williams, zmagając się i z amerykańską gwiazdą, i z infekcją.
Radwańska w trakcie przebogatej i obfitującej w sukcesy kariery (20 wygranych turniejów WTA!), podniosła pułap osiągnięć kobiecego tenisa w Polsce na nieznany wcześniej poziom. Jako pierwsza Polka awansowała do czołowej dziesiątki, a potem trójki rankingu WTA (najwyżej w karierze na 2. miejscu). Zarobiła na kortach ponad milion dolarów, wreszcie – triumfowała w wieńczących sezon, prestiżowych WTA Finals (2015). Dokonała tego wszystkiego jako faworytka kibiców, o czym świadczy szereg nagród. Jest pięciokrotną laureatką wyróżnienia dla Ulubionej tenisistki publiczności. Tyle samo razy jej akcja została wybrana Zagraniem roku.
Ameryka miała siostry Williams, Polska – siostry Radwańskie. Urszula, młodsza o 1,5 roku od Agnieszki, zaczęła imponująco. Do dziś jest najbardziej utytułowaną polską tenisistką pod względem występów w juniorskich turniejach wielkoszlemowych (w 2007 roku zgarnęła trzy szlemy w deblu – French Open, Wimbledon, US Open – oraz jeden w singlu, na Wimbledonie).
W karierze seniorskiej wspięła się na 29. miejsce w rankingu WTA. Tak, jak w przypadku Magdaleny Grzybowskiej – można jednak tylko gdybać, jak daleko by dotarła, gdyby nie szereg poważnych kontuzji i wynikających z nich operacji. W przeciwieństwie do siostry, wciąż jest aktywną zawodniczką. Choć jako 409. obecnie rakieta świata (stan na 10 października 2023 roku) występuje niemal wyłącznie w turniejach ITF, niższych rangą od zawodów w ramach WTA Tour.
Swój jedyny turniej pod egidą WTA Urszula wygrała w deblu, u boku Agnieszki (Stambuł 2007). Siostry Radwańskie siedmiokrotnie próbowały zawojować deblowego Wielkiego Szlema. Najdalej przebiły się do ćwierćfinału French Open (2009) i trzeciej rundy Wimbledonu (2012). Agnieszka pozostaje najwyżej sklasyfikowaną Polką w historii rankingu deblistek (16.). Nie wolno jednak zapominać o wieloletniej parze eksportowej w grze podwójnej pań. Alicja Rosolska (najwyżej na 23. miejscu wśród deblistek) i Klaudia Jans-Ignacik (28.). Wspólnie dotarły do ośmiu finałów turniejów WTA, zwyciężając w jednym z nich (Marbella 2009).
W imprezach wielkoszlemowych najlepsze wyniki osiągały oddzielnie: Rosolska była deblową półfinalistką Wimbledonu (2018), a Jans-Ignacik ćwierćfinalistką Australian Open (2015). Obie też dotarły do finału miksta. Alicja u boku Chorwata Nikoli Mekticia (US Open 2018), Klaudia – Meksykanina Santiago Gonzaleza (French Open 2012). Rosolska wciąż jest aktywną tenisistką – planuje powrót na korty w 2024 roku, po urodzeniu drugiego syna. Jans-Ignacik, mama trójki dzieci, po zakończeniu kariery realizuje się jako ekspertka i komentatorka tenisa w CANAL+.
W czołowej setce rankingu WTA znajdziemy dziś trzy Polki: Igę Świątek (obecnie 2.), Magdę Linette (23.) i Magdalenę Fręch (70.). Patrząc szerzej na całą sztafetę pokoleń w polskim tenisie kobiet, można dojść do paradoksalnego i całkiem optymistycznego wniosku. W kraju pozbawionym systemowego podejścia do szkolenia tenisa (w przeciwieństwie do choćby naszych czeskich sąsiadów), każda generacja osiągała więcej niż poprzednia. A skoro tak, można mieć nadzieję, że gdzieś w Polsce, na którymś z kortów, piłkę ponad siatką przebija już następczyni Igi Świątek.
AUTOR: GRZEGORZ KACZMARCZYK (CANAL+SPORT)