Rewelacją Premier League jest Aston Villa, którą uznaje się już nie tylko jako kandydata do miejsca w top four, ale i do mistrzostwa.
Sezon zaczęli fatalnie, bo od wyjazdowej porażki z Newcastle. Przegrali na St James’ Park aż 1:5 i przez tydzień szorowali dno ligowej tabeli. Tak, tak, w połowie sierpnia „The Villans” naprawdę zajmowali w niej ostatnie miejsce! Trudno w to uwierzyć, bo od tamtej pory upłynęło zaledwie pięć miesięcy. A dziś w Premier League przed nimi są tylko Liverpool i Manchester City.
Batalia o mistrzostwo Anglii właśnie minęła półmetek. Aston Villę, jej największą rewelację, wymienia się już nie tylko jako poważnego kandydata do miejsca w Top Four, ale także jednego z pretendentów w rozgrywce o tytuł. Choćby dlatego, że jeszcze nigdy AV, w tej fazie rozgrywek Premier League, nie zgromadziła aż tylu punktów!
Nikt nie ma wątpliwości, że za tak spektakularnym awansem w hierarchii angielskich drużyn, poprawą stylu gry klubu z Villa Park, stoi hiszpański menedżer Unai Emery. Zatrudniono do w październiku 2022 roku, gdy zespół prowadzony wówczas przez Stevena Gerrarda znajdował się na 16. miejscu w tabeli. Pod wodzą Hiszpana niemal natychmiast drużyna oderwała się od strefy zagrożenia. A wiosną, po imponującym finiszu zapewniła sobie awans do Ligi Konferencji Europy. I nie potrzebowała do tego wielkich wzmocnień. Zimą do klubu z Birmingham, za 15 milionów funtów, trafił tylko lewy obrońca Alex Moreno z Betisu Sevilla.
Emery pracował już wcześniej w Anglii. W Arsenalu, przez półtora roku, nie zdążył wprowadzić w życie wszystkich pomysłów. Choć gdyby w 2019 roku „Kanonierzy” wygrali finał Ligi Europy z Chelsea, pewnie dostałby od zwierzchników większy kredyt zaufania. Potem hiszpański menedżer odmówił saudyjskim właścicielom Newcastle. Aż wreszcie zgodził się na pracę w Aston Villi.
Hiszpan nie ma opinii brata łaty. W przeszłości jego podopieczni często narzekali, że ma obsesję na punkcie taktyki, seansów video, na których objaśnia piłkarzom jak grają rywale i jak ich poczynania neutralizować. Skarżyli się też, że w innych zespołach łatwiej wynegocjować zawodnikom ze szkoleniowcami dzień wolny od zajęć. Ale w szatni Aston Villi głosów niezadowolenia ze współpracy z Emerym na razie nie słychać. Jest w niej niekwestionowanym autorytetem. Zbudował go zarówno wcześniejszymi sukcesami, zwłaszcza z Sevillą i Villarreal, jak i wynikami osiąganymi już przez „The Villans”.
Emery sprawił bowiem, że piłkarze, których do tej pory uważano za zdolnych stworzyć zespół co najwyżej na miejsce w środkowej części tabeli, zrozumieli, że to nieprawda. Uwierzyli, iż „sky is the limit”. I nie uczynił tego menedżer dzięki czarodziejskiej różdżce, ale przekonując zawodników do ciężkiej pracy. Wyciągnął ich ze strefy komfortu. Zaszczepił mentalność zwycięzców, wskazując drogę, która może zaprowadzić do trofeów.
Te zmiany w podejściu piłkarzy AV do meczów widać przede wszystkim, gdy walczą u siebie. Niedawno podopieczni Emery’ego pobili klubowy rekord. Odnieśli na Villa Park aż 15 ligowych zwycięstw z rzędu (między innymi nad Manchesterem City i Arsenalem)! Nikt nie zdobył w tym sezonie na własnym boisku tylu punktów, ile „The Villans”. Nikt nie strzelił tylu goli. Żadna inna drużyna nie ma też „shot conversion rate” na tak wysokim poziomie (19,5%). To oznacza, że piłka wpada do siatki rywali – średnio - po co piątym strzale na ich bramkę.
Ale na wyjazdach Aston Villa też punktuje nie tylko od święta. I nie tylko na boiskach słabeuszy. Boleśnie zdążyli się już o tym przekonać m.in. w Tottenhamie i Chelsea, nie zdobywając w meczach z zespołem Emery’ego choćby punktu.
Co zmienił w grze „The Villans” nowy menedżer? Bez wątpienia poprawił grę obronną. Duża w tym zasługa Pau Torresa. Hiszpański obrońca, kupiony latem z Villarreal za 32 miliony skonsolidował defensywę (nikt w Premier League nie zastawia lepiej pułapek ofsajdowych niż AV). Wrócił też do świetnej formy bramkarz Emiliano Martinez, argentyński mistrz świata. Znacznie lepiej wygląda współpraca między poszczególnymi formacjami. Czuwają nad tym John McGinn, szkocki kapitan zespołu i Douglas Luiz, jego brazylijski druh z drugiej linii. Wreszcie na miarę oczekiwań gra napastnik Olie Watkins. Ligowy dorobek – 9 goli i 8 asyst – plasuje go w klasyfikacji kanadyjskiej na trzecim miejscu w Premier League (za Mo Salahem i Erlingiem Haalandem).
Oprócz obrońcy Torresa, latem do AV dołączyli także francuski skrzydłowy Moussa Diaby z Bayeru Leverkusen za 52 mln oraz belgijski pomocnik Youri Tielemans z Leicester (za darmo). Wypożyczono też francuskiego obrońcę Clementa Lengleta z Barcelony i włoskiego pomocnika Nicolo Zaniolo z Galatasaray Stambuł. Każdy z nich ma już swój – mniejszy lub większy - udział w dotychczasowych sukcesach zespołu, choć jego gwiazdą żaden jeszcze nie został. Czy zatem Emery wpadł w lipcu i sierpniu w szał zakupów? Chyba nie. Zwłaszcza, gdy przypomni się, że za jego kadencji w PSG (Hiszpan zdobył z paryżanami mistrzostwo Francji w 2018 r.) kupiono z Barcelony brazylijskiego napastnika Neymara za…200 mln funtów.
W tym roku mija 150 lat od utworzenia klubu z Villa Park. Czyżby ten okazały jubileusz piłkarze chcieli uczcić wywalczeniem jakiegoś prestiżowego trofeum? Oprócz mistrzostwa Anglii, mogą jeszcze zdobyć FA Cup (w IV rundzie zmierzą się na wyjeździe z Chelsea) i wygrać Ligę Konferencji Europy (awansowali do 1/8 finału, czekają na rozstrzygnięcia w 1/16 finału).
Marzy się zatem kibicom z Villa Park powrót do lat świetności klubu z początku lat 80. ubiegłego stulecia. Ekipa – najpierw Rona Saundersa, a potem Tony’ego Bartona – sięgała wówczas po mistrzostwo Anglii i Puchar Europy (w finale – 1:0 z Bayernem Monachium). Aston Villa – tylko z Anglikami i Szkotami w kadrze – wcale nie miała wtedy w składzie wielkich gwiazd. A mimo to Gordon Cowans, Gary Shaw, Peter Withe i spółka osiągnęli spektakularne sukcesy. Czy podopieczni Emery’ego, czyli seryjnego zdobywcy trofeów, potrafią zbliżyć się do takich osiągnięć?
AUTOR: RAFAŁ NAHORNY (CANAL+SPORT)