Liga Narodów to pierwsze od 11 lat rozgrywki, które Hiszpania może zapisać na liście zdobyczy. Czy to jednak oznacza, że Luis De La Fuente przywrócił ją do grona najsilniejszych na świecie?
W Hiszpanii kibice rzadko są zadowoleni. Od swych drużyn, w tym reprezentacyjnej, zawsze oczekują wszystkiego: pięknej gry i pewnych zwycięstw. A jednocześnie przez 11 lat, od finału Euro 2012 w Kijowie, kiedy La Roja Vicente del Bosque istotnie wszystko im dała, pokonując Włochy 4:0, nie dostawali od niej niczego: ani stylu, którym zachwycałby się świat, ani rezultatów na miarę oczekiwań. Promyk nadziei, jaki pojawił się po Euro 2021, został szybko zgaszony fatalnym występem na MŚ 2022.
Teraz, po zwycięstwie nad Chorwacją w finale Ligi Narodów media zareagowały, głosząc, że Hiszpania wróciła. Znów jest w ścisłej czołówce światowego futbolu. Znów zalicza się do faworytów Euro i mundialu. To była jednak trochę dyżurna euforia. W istocie rzeczy więcej o postrzeganiu swej drużyny państwowej (w przypadku Hiszpanii należy raczej unikać określenia „drużyna narodowa”) mówi to, co napisał publicysta „Marki” Miguel Angel Lara przed finałem z Chorwacją: „Luis Enrique był zły, bo był ostry, gburowaty i wyzywający. Luis de la Fuente jest zły, bo jest miły, ugodowy, pojednawczy. […] Zły był styl poprzedniego trenera opierający się na ryzyku wyprowadzania piłki od tyłu, przez bramkarza. Oczywiście zły jest styl obecny, zawierający grę bezpośrednią, długą piłką do napastnika. […] Źle jest przegrać wczoraj dziś i jutro. Jesteśmy przecież Hiszpanią, przed którą powinni klękać barbarzyńscy z północy, a pokonała nas Szkocja. Dobrze było wygrać z Włochami, ale nie aż tak bardzo, nie przesadzajmy, to przecież drużyna w kryzysie. Mistrzowie Europy? Przypadek. Będzie bardzo źle przegrać z Chorwacją, ekipą dziadków. Będzie dobrze wygrać, ale nie aż tak bardzo. […]. Wszystko, zawsze źle!”
No, ale udało się wygrać. Jest radość, ale ona zaraz minie i zacznie się malkontenctwo. Nie można przecież po dwóch meczach z Włochami i Chorwacją mówić o jakiejś zniewalającej jakości gry, narodzinach nowego stylu. Sukcesy opierały się na solidnej obronie, skuteczności i pewnym egzekwowaniu karnych.
Oraz na dobrej atmosferze w zespole. Myślę, że to rzecz najważniejsza. Po aferze ze zwolnieniem Julena Lopeteguiego tuż przed mundialem w Rosji, po czasach nieobliczalnego Luisa Enrique i zarozumiałego Roberta Moreno, selekcjonerem w końcu został całkowicie normalny człowiek, który nikogo nie chce gnębić, nie podejmuje dziwnych decyzji personalnych, robi wszystko po bożemu, jednym słowem – spokojny warsztatowiec. Najwyraźniej hiszpańscy piłkarze potrzebowali kogoś takiego, a nie kolejnego ekscentryka czy wizjonera. Jakże trafnej autorecenzji dokonał De la Fuente przed finałem, mówiąc, że nic nigdy nie robi z powodu kaprysu, tylko wszystko jest u niego przemyślane. Otóż to! Tylko tyle i aż tyle trzeba było, żeby zdobył poparcie umęczonych piłkarzy.
De la Funte przez dziewięć poprzednich lat pracował z hiszpańską młodzieżą. Zdobył mistrzostwo Europy U-19 i U-21, dotarł do finału Igrzysk. Gdy obejmował posadę selekcjonera, mówiono, że charyzmatyczny i wojowniczy prezydent federacji Luis Rubiales wybrał jego, bo chciał mieć na stanowisku miernotę, która nie będzie się wychylać i stawać mu okoniem. De la Fuente istotnie się nie wychyla, tylko robi swoje. Spodziewano się, że jako wychowawca młodzieży odstawi od składu weteranów i wprowadzi nową falę. Ale on tego nie uczynił, bo jest pragmatykiem i wie, że nie można na siłę budować drużyny na przyszłość, tylko musi być ona zawsze obliczana na teraz.
W finałach Ligi Narodów dwa mecze zagrał zatem 37-letni Jesus Navas (notabene, pierwszy w historii futbolu zawodnik, który zdobył mistrzostwo świata, Europy i Ligi Narodów), 34-letni Jordi Alba (drugi i ostatni gracz pamiętający poprzedni trumfa La Roji w 2012 roku), w jednym wystąpił 32-letni Sergio Canales, zbawcą w starciu z Włochami został 33-letni Joselu, a decydującego karnego w finale strzelił 31-letni Dani Carvajal. Co nie znaczy, że selekcjoner nie stawia na młodych. Gavi, Yeremi Pino i Ansu Fati też swoją cegiełkę do sukcesu dołożyli, a z pewnością zagraliby Pedri, Alejandro Balde i Nico Williams, gdyby byli zdrowi.
Tak więc Hiszpania ma kilku młodych, bardzo zdolnych zawodników. Pokolenie obecnych dwudziestolatków nie należy jednak do najzdolniejszych w historii tamtejszego futbolu. Rodzynki się trafiają, ale nie za bardzo jest z czego czerpać pełną garścią. Owszem, w La Liga w ostatnim sezonie pokazało się wielu młodych futbolistów. Ale takich już gotowych do gry w reprezentacji, jak Gavi, Pedri czy Balde, więcej nie ma. A już sytuację z obsadą środka ataku można porównać z tą, z jaką zmaga się od lat Athletic Bilbao. Po prostu brakuje „9” w wieku „produkcyjnym”, o Trofeo Zarra walczą sami trzydziestolatkowie, De la Fuente zaś wybrał zwycięzcę tej rywalizacji, czyli Joselu i się nie pomylił.
Trzeba mieć nadzieję, że obecnemu selekcjonerowi nadal będzie towarzyszył pragmatyzm i będzie stawiał na najlepszych, wypatrując kolejnych talentów. Merytokracja zawsze jest zresztą zdrowa. A do obecnego selekcjonera nikt nie ma pretensji o niesprawiedliwie potraktowanie. Co najwyżej wybiera on ulubieńca spośród równych. Ciekawe, co zrobiłby, gdyby Sergio Busquets nadal chciał grać w reprezentacji? Oto bowiem na lidera zespołu, jego mentalnego przywódcę wybił się ten, który zajął pozycję piwota, czyli Rodri. To swoją drogą największy bohater końcówki sezonu w Europie, MVP tak finału Ligi Mistrzów, jak i Ligi Narodów. A przecież na mundialu Luis Enrique ustawił go na środku obrony, bo w pomocy miał Busquetsa! Dziś tamta decyzja jawi się jako absurdalna.
„W futbolu liczą się tytuły. Ale najważniejsza jest praca je poprzedzająca, triumfy to tylko nakładany na nią lakier. Może jestem romantykiem, ale wierzę, że jeśli będę ową pracę dobrze wykonywał, to zwycięstwa przyjdą same”. Te zdania wypowiedziane niedawno przez selekcjonera najlepiej pokazują, jakim jest człowiekiem i czym się kieruje. Jednak winien pamiętać, że pracuje nie we Włoszech, tylko w Hiszpanii. Przyjdzie czas, że nawet zwycięstwa nie przysłonią mało wyrazistego stylu.
AUTOR: LESZEK ORŁOWSKI (CANAL+SPORT)